Connect with us

Rozmowy i opinie

Akcja „umyj auto dla Jezusa” i kontrakcja „wlep mandat za rozsądek”, czyli u nas po staremu

Opublikowano

-

Witajcie w czasach pandemii, gdy wszystko się zmienia oraz nie zmienia się nic

Łukasz Zboralski, redaktor naczelny brd24.pl

Łukasz Zboralski, redaktor naczelny brd24.pl

Polacy raźno ruszyli do wiosennego mycia samochodów. Ponieważ przez pandemię zaleca się wychodzenie z domu tylko w ważnych życiowo sprawach, każdy polski kierowca od razu zrozumiał, co musi zrobić – złapać kluczyki i pojechać na myjnię. Ich żony wszak od dawna uczestniczą w akcjach wielkanocnych „Umyj okna dla Jezusa”, więc i oni mają własną akcję „Umyj auto dla Jezusa”. Auto to może być tak sobie sprawne, można jeździć nim tak sobie przepisowo, można nie móc nim wyjechać na święta, jak to jest w tym roku, ale czyste to być musi i basta!

Ponieważ polscy kierowcy jasno pokazali, co jest dla nich najważniejszą życiowo sprawą, polska policja postanowiła zrobić dokładnie to samo. Najpierw więc karała kierowców jeżdżących pucować auto na Wielkanoc (potem opowiadała w telewizji, że karała raczej zebrania na myjniach automatycznych). Potem swoją akcję radośnie rozszerzyła, obejmując swym troskliwym spojrzeniem także kierowców, którym zachciało się dopasować opony do sezonu. A ponieważ w Polsce – inaczej niż w krajach o takim samym klimacie – nie ma prawnego obowiązku zmiany ogumienia (i rząd udaje, że tak jest dobrze – choć wszystkie badania mówią inaczej), to mandaty można było sadzić beztrosko to tu, to tam. Bo kierowca wytłumaczyć się nie mógł. Akcji położyła kres branża motoryzacyjna, po której apeli wysłuchało Ministerstwo Zdrowia. Ostatecznie podczas pandemii gumy muszą być dobre!

Do swoich zadań ruszyli też dziennikarze. Jeden z Interii poczuł zew porównywalny z tym, jaki poczuli kierowcy brudnych samochodów. Obnażył spisek polskich naukowców z politechnik, którzy zaapelowali o czasowe zmniejszenie limitów prędkości i surowszą egzekucję prawa na drogach, ponieważ kierowcy na pustych ulicach przyspieszyli i ciężkość wypadków wzrosła. Dziennikarz Interii Moto nie dał się jednak zwieść tym szalbierstwom i pomiarom z innych krajów Europy. Udowadniając, że wypadków jest mniej, ale wcale o tyle samo nie spadła liczba zabitych, sam sobie udowodnił, że „historycznie” poprawiło się bezpieczeństwo na polskich drogach. Wystarczyło mu porównać marzec 2019 r. do marca 2020 r. i już. Wyrok gotowy: „spisek aktywistów!”.

Okazało się również, że kierowcy zawodowi mogą jeździć bez badań zdrowotnych, bo to można sobie przedłużyć. Mogą też wszystkie szkolenia zrobić potem. I od dawna mogą wyrejestrować czasowo sobie ciężarówkę. Jednocześnie miliony kierowców samochodów osobowych zrozumiało, że nie ma mowy o tym, by badanie techniczne ich samochodu zostało przedłużone o miesiąc. To przecież byłoby niebezpieczne!

Policja w tym roku nie ogłosiła akcji „Wielkanoc”. Bo na święta nikt nie jedzie. Albo przynajmniej tak się nam wydaje. Zresztą akcja ta – tak samo jak „Znicz” – nie miała większego sensu. Zawsze ginęło i tak tyle samo osób, co przeciętnie, a nawet więcej. Na szczęście na pewno nikt tego nie zauważy i za rok znów akcja się odbędzie. Są pewne tradycje, silniejsze od jakiegoś malowania jaj (na przykład robienie akcji badania trzeźwości w czasie najmniejszego zagrożenia pijanymi kierowcami na drogach), a tradycje to rzecz święta, prawie jak obowiązek umycia auta.

Życzę Państwu Wesołych Świąt. I uspokajam – nigdy nie było inaczej. I raczej nie będzie. Jest więc w tym jakaś piękna stałość, a stabilizacji potrzebujemy dziś jak nigdy wcześniej.

Łukasz Zboralski