Connect with us

Rozmowy i opinie

Dariusz Marek Szczygielski, dyrektor WORD w Warszawie: Problemem w Polsce jest jakość szkolenia przyszłych kierowców a nie egzaminy

To nieprawda, że Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego specjalnie oblewają kandydatów na prawo jazdy. My sprawdzamy, jak oni są przygotowani – a za ich przygotowanie odpowiadają Ośrodki Szkolenia Kierowców. I to tam mamy problem, którzy rządzący pomijają – mówi brd24.pl Dariusz Marek Szczygielski, dyrektor WORD w Warszawie

Opublikowano

-

To nieprawda, że Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego specjalnie oblewają kandydatów na prawo jazdy. My sprawdzamy, jak oni są przygotowani – a za ich przygotowanie odpowiadają Ośrodki Szkolenia Kierowców. I to tam mamy problem, którzy rządzący pomijają – mówi brd24.pl Dariusz Marek Szczygielski, dyrektor WORD w Warszawie

Dariusz Marek Szczygielski, dyrektor WORD w Warszawie. Fot. Joanna Czechowicz-Bieniek/UM Województwa Mazowieckiego

Mam wiele uwag do szkoleń przyszłych kierowców i myślę, że obecnie rządzący pomijają ten ważny element – mówi Dariusz Marek Szczygielski, dyrektor WORD w Warszawie. Fot. Joanna Czechowicz-Bieniek/UM Województwa Mazowieckiego

Łukasz Zboralski: W publicznej debacie z Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego robi się ostatnio czarne charaktery, które celowo mają oblewać kierowców na egzaminach na prawo jazdy, by na tym zarabiać więcej pieniędzy. Ile w tym prawdy?
Dariusz Marek Szczygielski: To dość śmiała teza. WORD-y realizują zadanie publiczne państwa, czyli prowadzą egzaminy na prawo jazdy i to rozporządzenie określa opłaty za egzamin teoretyczny i praktyczny. Za przygotowanie kursantów do tych egzaminów i w ogóle do jazdy po drogach odpowiadają ośrodki szkolenia kierowców. My weryfikujemy umiejętności praktyczne i teoretyczne kandydatów na kierowców. Chciałoby się wierzyć, że przebieg szkolenia i egzaminy wewnętrzne w OSK powodują, iż trafia do nas zawsze dobrze przygotowany przyszły kierowca, ale fakty pokazują co innego.
Egzamin teoretyczny jest prowadzony w formie komputerowej a to oznacza, że egzaminator nie ma najmniejszego wpływu na jego wynik. Zdawalność tej części egzaminu jest tylko niewiele wyższa od tej na części praktycznej, co w oczywisty sposób potwierdza tezę, że jakość szkolenia jest daleka od oczekiwanej. Usiłowanie wprowadzenia zmian tej sytuacji poprzez wpływanie wyłącznie na formę egzaminu a nie na jakość szkolenia wydaje się błędne i krótkowzroczne.

No dobrze, ale jeśli chodzi o te pieniądze z egzaminów – NIK wskazała w swoim raporcie, że to główne źródło dochodów WORD – to zarzut jest taki, że opłaca się wam utrącać kandydatów. Nieprawda?
To byłoby ekonomicznie nieuzasadnione. Nie ma u nas kandydata, który na bieżąco przystępowałby do egzaminu. Mamy kolejkę osób, które czekają. I tej kolejki nie musimy specjalnie wydłużać, bo po co? Wręcz przeciwnie – robimy wszystko, żeby ją rozładować. W chwilach największego zainteresowania zwiększyliśmy zatrudnienie i tabor. Dodaliśmy też np. dodatkowe miejsce egzaminowanie w Grójcu. I wszystko to robimy zachowując właściwe standardy, które musi spełniać egzamin państwowy.
NIK wskazuje na nasze przychody z egzaminów, bo one nie mogą być inne. Należałoby raczej pochwalić WORD-y za to, że poza podstawową działalnością zajmują się też działalnością szkoleniową.
A jeśli chodzi o nasze przychody, to przypomnę, że zarobione pieniądze możemy wydawać na odtworzenie majątku i utrzymanie go w sprawności. Natomiast nadwyżkę przeznaczamy na działania poprawiające bezpieczeństwo ruchu drogowego – i każde z tych działań akceptuje Mazowiecka Rada BRD. W ubiegłym roku na ten cel wydaliśmy 700 tys. złotych. Więc w czym jest problem?

Czyli nie chodzi tylko o zarabianie?
Egzaminowanie to przede wszystkim zabieganie dziś o jakość życia w przyszłości. Towarzyszący działalności przychód to nakazany treścią stosownego aktu prawnego efekt uboczny. Szkolenie i egzaminowanie kandydatów na kierowców podlega opisowi dokonywanemu przez nauki psychologiczno-pedagogiczne dla ogółu szkoleń i egzaminów. Zgodnie z nimi każda nowa umiejętność potrzebuje odpowiednio długiego czasu aby stać się częścią nas samych. Podobnie porażka egzaminacyjna wymaga by po niej upłynął czas niezbędny do nabrania dystansu i wyciągnięcia z niej wniosków. Przed dwunastu laty z państwowego aktu normatywnego usunięto zapis separujący porażkę egzaminacyjną od ponownego przystąpienia do egzaminu siedmiodniowym okresem karencji. Za sprawą takiego rozwiązania pod naciskiem osób zdających w niektórych ośrodkach – kandydat może zdawać do skutku jednego dnia. Wtedy rzeczywiście można mówić, że WORD-y wyglądają jak maszynka do zarabiania pieniędzy.

To może egzaminy są za trudne?
Nie ma trudnych egzaminów, jeśli się jest dobrze przygotowanym. Ja mam wiele uwag do szkoleń przyszłych kierowców i myślę, że obecnie rządzący pomijają ten ważny element. A na pewno pominął to autor pomysłu przez który obniżono wymagania dla instruktorów prowadzących naukę jazdy. Obniżono wymaganie wobec takich osób – już nie muszą mieć średniego wykształcenia, wystarczy podstawowe. Jako były pedagog uważam, że wobec osób uprawiających ten przecież pedagogiczny zawód, wymagania nie powinny być tak niskie.

Mamy problem z kształceniem instruktorów?
Żeby zostać dziś instruktorem nauki jazdy wystarczy mieć wykształcenie podstawowe i prawo jazdy od dwóch lat. To chyba mówi wiele, prawda? A jeszcze np. podczas egzaminu praktycznego na instruktora jazdy ocenia się to, jak on dydaktycznie prowadzi kursanta, ale jego samej jazdy po mieście już się nie ocenia.
My przy szkoleniu przyszłych instruktorów podchodzimy poważnie do egzaminu wewnętrznego. Ci, którzy go zdają są według nas rzeczywiście należycie przygotowani do swojej roli. Jako ciekawostkę powiem panu, że nie wszyscy w ogóle taki kurs kończą. Czasem dochodzą do wniosku, że ten zawód jest trudniejszy niż im się wydawało.

Pan mówi, że egzamin mamy skrojony akurat. Zawsze pada jednak argument, że dużo większy odsetek kandydatów zdaje na prawo jazdy np. w Wielkiej Brytanii czy w Czechach. A wypadków na drogach tam mniej…
No i znów wracamy do pytania o to, co naprawdę zawodzi. Czy nie system szkolenia? Bo jeśli więcej osób zdaje za granicą, to może są do tego lepiej przygotowywani? U nas tymczasem przyjmuje się, że kierowców szkoli się idealnie i winy szuka u tych, którzy to sprawdzają na egzaminach. To błąd.
Zwracam uwagę, że my jako WORD podlegamy nadzorowi marszałka województwa. Egzaminy są monitorowane. Są też przecież rejestrowane z obrazem i dźwiękiem. Konia z rzędem temu, kto mi pokaże, że nadzór nad ośrodkami kształcenia kierowców, który spełniają starostowie, nałożył obowiązek monitorowania egzaminów wewnętrznych na kursach na prawo jazdy. No przecież skoro kursanci zdają te egzaminy i są właściwie przygotowani, to odsetek niezdających państwowy egzamin powinien się zmniejszać.

Czyli o mniejszych wymaganiach wobec przyszłych kierowców nie ma mowy?
Moim zdaniem niżej już zejść z wymaganiami nie można. Na marginesie – konstrukcja egzaminu na prawo jazdy jest w rękach rządzących i czy władza zwiększy liczbę możliwych błędów do popełnienia?

To co zrobić, żeby było lepiej? Żeby więcej osób zdawało egzamin a jednocześnie, żeby na drogach kierowcy popełniali mniej błędów, żeby wypadków nam ubywało?
Najważniejsza jest praca u podstaw – nad osobą szkoloną. Dziś karta rowerowa to zadanie własne dyrektora szkoły podstawowej, a motorowerowa – do niedawna dyrektora gimnazjum. Dlaczego nie rozważa się poważnie modelu kształcenia zakładającego prowadzenie w szkole średniej przedmiotu wychowanie komunikacyjne, który kończyłby się egzaminem? Prawo jazdy jest dziś wymogiem cywilizacyjnym, czymś tak oczywistym jak umiejętność pisania i czytania. Szkoły zadbałyby o to, że kursy dla przyszłych kierowców prowadziliby ludzie z najlepszym przygotowaniem. I tak edukacja przyszłego kierowcy nie ograniczałaby się do tych 30 godzin kursu prowadzonego przez OSK. To przecież mało czasu. Jeśli chcemy w polskiej szkole kształcić postawy kulturowe, patriotyczne, to dlaczego nie kształtować przyszłych kierowców? To byłaby też szansa na wychowanie do poruszania się po drogach. Dziś OSK są w stanie przygotować umiejętności techniczne kandydatów, ale nie są w stanie przez tak krótki czas zmienić mentalności. A to dziś jeden z naszych największych problemów na drogach.

Wydaje się, że rządowe propozycje idą w odwrotną stronę. W reformie edukacji nie uwzględniono stworzenia przedmiotu wychowanie komunikacyjne, ba, nawet nie dano szansy obowiązkowego przeznaczenia na to części godzin wychowawczych. A tymczasem posłowie PiS proponują, żeby jak dawniej umożliwić prowadzenie egzaminów ośrodkom szkolenia kierowców. Dobry pomysł?
Jestem z tego pokolenia, które zdawało jeszcze egzaminy w OSK. Na fotelu pasażera – tam, gdzie są dodatkowe pedały – zasiadał instruktor. Egzaminator siadał z tyłu. To było zamienienie się rolami. W latach 80. byli tacy instruktorzy, którzy pomagali zdającym…

To może dobrym pomysłem jest to, żeby pieniądze z egzaminów płynęły do budżetu państwa, a stamtąd do WORD przekazywana była dotacja na działanie?
WORD-y mają wskazane w ustawie obszary, na które mogą wydawać pieniądze. Jeśli wpłyną do budżetu państwa i będzie to scentralizowanie zarządzania środkami, to czy będziemy dysponować pieniędzmi na poprawianie bezpieczeństwa ruchu drogowego w takiej samej wysokości? Wątpię. A czy pieniądze będą do WORD płynąć tak, jak teraz, czy od wojewody, to nie widzę związku między tym a mentalnością egzaminatorów – oni zawsze będą chcieli wykonywać zawód należycie. I proszę pamiętać, że to nie jest tak, że egzaminator może zrobić wszystko. Musi z powagą podchodzić do swojego zadania. A jeśli popełnia błędy, to nadzór wyciąga konsekwencje. W samym WORD postawy egzaminatorów też są oceniane i z takimi, którzy swoje obowiązki wykonywali nienależycie już się rozstaliśmy.

Pokazuje pan, że pomysły parlamentarzystów sensu nie mają. Coś jednak w systemie nam szwankuje i to widać na drogach. Co robić?
Nadzór nad szkoleniem kierowców jest wyłącznie administracyjny, natomiast egzamin sprawdza merytorykę tego szkolenia. Uważam, że albo należy iść w stronę państwowego podejścia – i tu już mówiłem, że dobrze byłoby umieścić szkolenie przyszłych kierowców w szkołach, albo niech to jest kompletnie otwarty rynek i niech szkolenie kierowców nie będzie obowiązkowe. I wie pan, w tym drugim wariancie dobre szkoły jazdy pękałyby w szwach. Tak jest w innych obszarach, gdzie w ten sposób to wygląda. Egzamin ma być dobry ale trudny.

W niektórych krajach publikowane są rankingi szkół jazdy – to by mogło i u nas rozwiązać problem jakości kształcenia, bo przecież takie dane każdy WORD ma?
My takie dane mamy. Ale nie mamy uprawnień ustawowych, by je upubliczniać. Niektóre dobre szkoły jazdy proszą nas o dane dotyczące egzaminów osób w nich szkolonych i im je przekazujemy. W ten sposób popracują też nad jakością szkoleń. Przy okazji – jednoosobowe szkoły też mogą być dobre, nie tylko te duże. Przy składaniu ofert w naszym przetargu na szkolenie instruktorów wpłynęła taka od jednoosobowej szkoły, w której pan w 2016 r. przeszkolił 62 osoby. Patrząc godzinowo na kursy, zajęło mu to cały rok pracy. Skuteczność pierwszego podejścia do egzaminu na prawo jazdy jego kursantów wyniosła 74 proc. Można?