Connect with us

Rozmowy i opinie

Puknięci w kask – czyli dlaczego napisałem tekst o obowiązku jazdy w kasku w samochodzie

Opublikowano

-

Napisałem o tym, że jeśli ktoś powinien zakładać obowiązkowo kask, to przede wszystkim kierowcy samochodów. Napisałem to z dwóch powodów. Jeden jest całkiem poważny
Sam oczywiście też jeżdżę w kasku. Zawsze, gdy jadę motocyklem Fot. brd24.pl

Sam oczywiście też jeżdżę w kasku… motocyklem Fot. brd24.pl

Napisałem niedawno, że wszystkie dane wskazują, iż jeśli rozważać obowiązkową jazdę w kasku, to powinna ona dotyczyć kierowców samochodów. I że potrzebna jest taka petycja do Ministerstwa Infrastruktury [CZYTAJ O TYM].
Zdecydowałem się na publiczną prowokację takim tekstem (i wiedzą o tym ci, którzy uczestniczą w zamkniętej grupie dyskusyjnej BRD24). Tak, jak się spodziewałem, tekst doczekał się licznych rekacji – pora więc na wyjaśnienie.

Oczywiście, że petycja do resortu w tej sprawie nie jest na poważnie. Nie – nie chciałbym zobowiązywać kierowców do noszenia kasku w samochodzie. To dlaczego to napisałem? Z dwóch powodów.

Głupstwa…

Po pierwsze – chciałem wszystkim wskazać jak aberracyjne są pomysły, którymi wciąż katowani jesteśmy w przestrzeni publicznej i które – o zgrozo – na serio trafiają do ministerstw jako listy, prośby czy wnioski (czasem nawet w formie poselskich interpelacji). Wymienię choćby zobowiązanie rowerzystów do jazdy w kasku, czy najnowszy pomysł krzykliwej grupki kierowców z Łodzi – obowiązkowe wyposażenie rowerów w tablice rejestracyjne.

Jak dobrze zauważycie, pomysły na „chronienie” rowerzystów wychodzą z głów „troskliwych” kierowców samochodów. Złośliwie więc postanowiłem ich zagotować – i przedstawić pomysł na zatroszczenie się o kierowców. Jednak ja – w przeciwieństwie do ich pomysłów – potrafię udowodnić rzeczywistą potrzebę takiej troski (o tym niżej, już całkiem na serio).

Czy się zagotowali? I to jak! Mój redakcyjny kolega z tygodnika Łukasz Warzecha na Twitterze stwierdził, że taka jest właśnie konsekwencja wariackiej polityki opiekuńczej, którą próbuje się ludziom narzucać.

Rafał Otoka Frąckiewicz (prowadzący jakiś kanał na YT Pitu Pitu, co dość dobrze oddaje jego treść) nagrał film, gdy jedzie samochodem w kasku (ale niezapiętym, więc zadania mu nie zaliczam) i przekonywał, że nie przeszedłbym badań psychologicznych oraz, że w kasku jest gorąco i źle widać.

Jeszcze większe wzburzenie wzbudziło to w sieciach społecznościowych skupiających osoby, które protestują zawsze przeciw jakiemukolwiek cywilizowaniu zasad na polskich drogach. Na Portalu Warszawskiem zajmującym się często negowaniem uspokajania ruchu na miejskich ulicach, wypisywano o szaleństwie „aktywisty” (gdyż jak wiadomo, rzucenie tej „obelgi” ustawia w tym gronie każdą dyskusję jako wygraną, a przynajmniej tak się tam wszystkim zdaje).

Temu tekstowi film poświęcił też mniej znany YouTuber Paweł Rygas z kanału MotoPrawda, który jednak nie bardzo umiał odnieść się do danych przedstawionych jako argumenty, dlatego spłycił swój przekaz do tego, że nie ważne, co jest o tym napisane, ale gdzie i przez kogo!

Na forach internetowych nastąpił wysyp argumentów, które godziły w logikę pomysłów wychodzących z tych samych kręgów (tak, o to mi też chodziło). Że na przykład noszenie kasku to okropnie niewygodna rzecz i czyniłaby podróż mniej znośną. W przypadku rowerzystów ci sami ludzie taki argument zwalczali.

Pojawiły się też zaraz zarzuty, że ja inaczej traktuje jednych uczestników ruchu, a innych zwalczam (tak perorował MotoPrawda). Tymczasem w odpowiedzi na moją prowokację ludzie skupieni na fanpage LDZ Zmotoryzowani Łodzianie zapowiedzieli w odwecie (sic!) wysłanie pisma do resortu o wdrożenie obowiązku jazdy w kaskach przez rowerzystów. W zasadzie komentuje się samo, prawda?

Pominę już wszystkie inne serwisy np. motoryzacyjne. Za dużo tego było.

Krótko mówiąc – dość jasno udało mi się pokazać obłudę. Ludzie (tak się składa, że najczęściej kierowcy samochodów), są w stanie zrzucać na innych uczestników ruchu w Polsce wszystkie możliwe obowiązki. Często pod płaszczykiem fałszywej troski. Natomiast na wskazanie pewnych przymusów związanych z ich zagrożeniami reagują z furią. I tak jest tu nad Wisłą od lat. Wytykają źdźbła w oczach rowerzystów, pieszych, ale z belkami w oczach jeżdżą za kółkiem prawie wszyscy (tak, też mam na to dowody całkiem mierzalne).

Wszyscy zżymali się najbardziej dlatego, że nijak nie mogli do końca wyśmiać tego pomysłu. Bo dane dotyczące urazów głowy w wypadkach samochodowych, które zawarte są w przytoczonych w moim tekście badaniach naukowych, są prawdziwe (czasem więc „dziennikarze motoryzacyjni” posuwali się więc do wymyślania tego, czego nie napisałem, by móc to obśmiać – i część z nich musiała potem zamieścić sprostowanie).
I tu dochodzimy do tej poważnej części mojej prowokacji.

…i rzeczy poważne

Chciałem bowiem nie tylko dać do zrozumienia, jak durne są pomysły powracające wciąż jak bumerang i jak fałszywa jest troska kierowców o innych na drodze (rowerzystom przykręciliby tabliczki do rowerów, a pieszym z troską podpowiadali, żeby broń Boże nie chcieli mieć pierwszeństwa, bo przecież oni ich wtedy zabiją).

Chciałem również uzmysłowić wszystkim, jak naprawdę niebezpieczna w świetle danych jest jazda samochodem (zwłaszcza w Polsce) i że to naprawdę kierowcy oraz pasażerowie samochodów są grupą, o którą przede wszystkim powinniśmy się troszczyć. Jest to prawda wypierana. Jednak to kierowcy i pasażerowie samochodów są grupą najczęściej ginąca w wypadkach samochodowych.

Przekonanie o tym, że pieszy czy rowerzysta nie ma żadnej osłony, więc jest najbardziej narażony w ruchu drogowym jest prawdą ale tylko w jednej płaszczyźnie. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę skalę i liczbę wypadków, przekonanie o tym, iż kierowca jest bezpieczniejszy, okazuje się złudne.
Pozorne bezpieczeństwo w samochodzie powoduje, że bardzo wielu ludzi nie rozumie wielu aspektów z tym związanych. Nie zdają sobie np. sprawy, że pasy bezpieczeństwa testowane są do prędkości 50 km/h i powyżej nich w zasadzie to, czy pomogą, jest loterią. A przy dużych prędkościach i przeciążeniach po zderzeniach, to same pasy – no cóż, ludzkiego ciała nie da się zmodyfikować – nas miażdżą i powodują obrażenia. Lepsze i to niż rozbicie się o wnętrze samochodu czy wypadnięcie z niego. Zawsze jednak jest jakiś ułamek szans na przeżycie nawet w takich sytuacjach.

Rzetelne i prawdziwe są też badania, które przytoczyłem w swoim prowokacyjnym tekście. Rzeczywiście jest problem z obrażeniami głowy w wypadkach samochodowych. I naprawdę, całkiem na serio jeszcze w latach 2000 rozważano w Australii obowiązek jazdy w kasku samochodem. Przy czym, oczywiście nie w takim kasku jak motocyklowy (o to też się pieklili moi trolle internetowi – że taki kask bez osłony powodowałby jeszcze większe przeciążenia głowy).
Ten problem, mimo coraz lepszych systemów zabezpieczeń w samochodach, nie zniknął. Nadal – w zależności od zestawienia danych w kraju – czasem 1/3 obrażeń po wypadkach to obrażenia głowy. A weźcie pod uwagę, że bez nogi da się jeszcze żyć, natomiast z uszkodzonym mózgiem jest to już co najmniej trudne.

Jakie jest rozwiązanie? Ano takie, jak przetestowane już w wielu krajach. Ucywilizowanie jazdy po polskich drogach. Wpłynięcie na tych, którzy swoim zachowaniem zagrażają innym. Nadzór, który rzeczywiście potrafi wyegzekwować stosowanie się do limitów prędkości. Prawo, które kształtuje mentalność (tu udało się nam niedawno ze sprawą przejść dla pieszych i ten proces właśnie rozpoczynamy). Edukacja, która pokazuje ludziom, że ich machanie ręką na procedury obowiązujące kierowcę, kończy się tragicznie dla nich i dla innych. Sprawny system szkolenia i egzaminowania kierowców. Rzetelna polityka państwa w takim obszarze.

A kaski w samochodzie? Raczej nie. To nie jest ta sfera kompromisu, która mogłaby zostać społecznie uznana za wartą wdrożenia. Chociaż… kto wie… W USA na początku zajadle zwalczano wdrażanie pasów bezpieczeństwa. Po dekadach jest to w samochodzie coś oczywistego.

Łukasz Zboralski