Rozmowy i opinie
Wojciech Górowski: mamy potężny problem z egzekwowaniem zakazu prowadzenia pojazdów
Opublikowano
2 lata temu-
przez
luzZ Wojciechem Górowskim, doktorem nauk prawnych, adiunktem w Katedrze Prawa Karnego UJ rozmawia Łukasz Zboralski

Wojciech Górowski, doktorem nauk prawnych, adiunktem w Katedrze Prawa Karnego UJ Fot. arch. prywatne
ŁUKASZ ZBORALSKI: Często, gdy słyszymy o wyroku wobec sprawcy spektakularnego wypadku drogowego, uznajemy, że ta kara jest za niska. Dlaczego tak to społecznie postrzegamy?
WOJCIECH GÓRKOWSKI: Wydaje mi się, że wchodzą tu w grę trzy czynniki. Po pierwsze, społeczeństwa zawsze były punitywne. Co znaczy, że jest coś takiego w nas, że chcemy na zło zawsze reagować „odpłatą”.
Po drugie, jest to zawsze umiejętnie podsycane przez polityków. Wszystkich. Nie ma znaczenia czy z lewej czy z prawej. To jest zjawisko populizmu penalnego. Mówienie o tym, że są zbyt niskie kary, że sądy źle orzekają, jest związane z chęcią zdobycia władzy, a takie sprawy, o których pan wspomina – dramatyczne, straszne, gdy ktoś ginie czyli staje się coś nieodwracalnego – zawsze wywołują ogromne emocje.
No i trzecia rzecz – ludziom po prostu brakuje wiedzy o tym, co tak naprawdę jest w Kodeksie karnym, Kodeksie wykroczeń.
I to wszystko powoduje, że zawsze uważamy, iż sprawca „dostał za mało”?
Dodałbym do tego jeszcze obecną powszechną dostępność do informacji. Choćby ostatni głośny wypadek znanego z YouTube ratownika medycznego – my po godzinie już wszyscy wiemy, że coś się stało, że jest w ciężkim stanie. I to od razu uruchamia emocje. Jeszcze 10-15 lat temu takiego zjawiska nie było. Bo nie było takich informacji na bieżąco.
I jak wszystko to, o czym mówię złożymy razem, to myślę, że właśnie stąd bierze się taka natychmiastowa reakcja ludzi. Ktoś umarł, stało się ogromne zło, to natychmiast oczekujemy reakcji na to.
Jest chyba też taki problem, że nie mamy od ręki dostępu do tego, co dzieje się w sądzie w sprawie wypadku drogowego, nie znamy wszystkich szczegółów, te orzeczenia zanonimizowane publikowane są rozmaicie, po dłuższym czasie. Stąd czasem w szczególnych sytuacjach nie chce nam się wierzyć, że może być tak, iż ktoś np. z zakazem prowadzenia pojazdów i jeszcze przy tym pijany uczestnicząc w wypadku niekoniecznie musi być jego sprawcą.
Dokładnie tak. Powszechny dostęp do informacji jest na etapie samego zdarzenia, czyli mamy dramatyczne doniesienia z miejsca zdarzenia np. kilka zabitych osób w wypadku, a potem nikt już tego nie śledzi. Z drugiej strony – otrzymujemy potem informację o wyroku, który postrzegany jest jako skandalicznie łagodny.
Przypomnę dwie symptomatyczne medialne sprawy. Jedna to kierowca, który jeździł w Sopocie po deptaku przy ul. Bohaterów Monte Cassino i ciężko ranił wiele osób. Mieliśmy tylko relację na początku i informację na końcu o tym, że trafił do szpitala psychiatrycznego. To, co było pośrodku, zostało niejako ukryte.
Inna sprawa – nie tak dawno autokar zjechał do rowu przy autostradzie A4. Ranni i zabici. I nie wiem potem, czy do wielu ludzi dotarła informacja, że ludzie w tym autokarze nie mieli zapiętych pasów?
Wracając do tego, co pan powiedział – sam fakt, że ktoś formalnie nie ma uprawnień czy jechał w stanie nietrzeźwości, nie oznacza automatycznie, że jest sprawcą śmierci w wypadku. Choć najczęściej tak jest, to jednak nie zawsze. Jest coś takiego w prawie karnym jak obiektywne przypisanie skutku. To pomysł prawników – jak połączyć zachowanie sprawcy ze skutkiem. Dwieście lat się o tym myśli. Wyjaśnię prostym przykładem: człowiek jedzie pijany, wysiadają mu w samochodzie hamulce. I jeśli z tego powodu dochodzi do wypadku, to on nie odpowiada za to, że kogoś zabił, a odpowiada wyłącznie za to, że prowadził pijany.
To jest trudne do przyjęcia dla ludzi…
Czasem to wywołuje oczywiście okropne emocje, bo ktoś zginął. Jednak sąd musi zbadać, że np. nie zapiął pasa bezpieczeństwa, a więc choć wypadek spowodował ktoś inny, to ofiara przyczyniła się do własnej śmierci.
Ludzie rozumują dużo prościej. Jeśli dochodzi do wypadku, a na drodze znajduje się ktoś, kogo tam nie powinno być, bo np. ma cztery sądowe zakazy prowadzenia pojazdów, to uważają, że jest winny. Gdyż gdyby go tam nie było, to nic by się nie stało. Jak tłumaczyć, że tak tego postrzegać nie wolno?
Odpowiedzialność za tzw. abstrakcyjne narażenia na niebezpieczeństwo to jest odpowiedzialność za to, że ma się sądowy zakaz prowadzenia pojazdów i się jedzie. Robisz to – to koniec, od razu popełniasz przestępstwo. Natomiast jeśli dojdzie do wypadku i sąd uzna, że ktoś taki jest winny, to złamanie sądowego zakazu prowadzenia pojazdów wpływa na wysokość kary za wypadek. Taka kara łączna automatycznie jest wyższa niż gdyby sądzić tylko za spowodowanie wypadku.
Natomiast są skrajnie rzadkie przypadki, że dochodzi do uniewinnienia od popełnienia wypadku drogowego w sytuacji, gdy ktoś jechał pijany czy łamiąc zakaz prowadzenia pojazdów. W ekstremalnie rzadkich przypadkach okazuje się po prostu, że do wypadku doszło z innych powodów. Prowadzenie mimo zakazu nie oznacza automatycznie ponoszenia winy za wypadek.
Jest jeszcze jeden problem w postrzeganiu oceny wypadków przez wymiar sprawiedliwości. Sam go czasem mam. Uznajemy, że wypadek jest czynem nieumyślnym. Zdarza się jednak, że ktoś doprowadza do olbrzymiej tragedii, bo z premedytacją łamał reguły drogowe. Robił to świadomie, wiedząc, czym może się skończyć, bo przeszedł kurs i zdał państwowy egzamin na prawo jazdy. Tu chyba nie ma zgody społecznej, by uważać to za wypadek rozumiany jako „przypadek”.
Jedzie ktoś 200 km/h przez miasto, ściga się. Powiemy o nim brzydko, ale tak w dyskursie publicznym to określamy – idiota, bandyta, zabójca na drodze. Tylko, czy on w ogóle przewiduje, że z czymś się zderzy, że dojdzie do jakiegoś zdarzenia? Nie!
A moim zdaniem taki człowiek bierze pod uwagę, że coś takiego może spowodować i to po prostu lekceważy.
Zgadza się. Bierze pod uwagę i lekceważy. Na tym właśnie polega nieumyślność. Bo żeby to był „zamiar ewentualny”, to on by musiał to przewidywać. Inaczej mówiąc nieumyślność oznacza, że nie przewidywałeś, ale mogłeś przewidzieć, albo przewidywałeś, ale to zlekceważyłeś.
I to jest dla pana nadal nieumyślność?
No nie dla mnie, dla Kodeksu karnego. I to od roku 1932, od kodeksu Makarewicza. Zamiar ewentualny różni od świadomej nieumyślności prawdopodobieństwem, które sprawca ma w głowie. Czyli obrazowo: walnę w kogoś, czy skończę uliczny wyścig na pierwszym miejscu. To się w kolejnych Kodeksach karnych nigdy nie zmieniało.
A powinno się zmienić? W Niemczech funkcjonuje „zabójstwo drogowe”…
Tylko Niemcy nie mają w ogóle w kodeksie oddzielnego rozdziału przestępstw przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji. To kolejna rzecz, która ma tu znaczenie. Są systemy prawne takie jak nasz, które mają osobne rozdziały tego dotyczące. Są też takie, które tego nie mają i sąd bada wówczas takie sprawy jako przestępstwo przeciw życiu i zdrowiu.
Dlaczego myśmy sobie taki rozdział wyodrębnili?
Założyliśmy, że te reguły ostrożności, które są w ruchu drogowym, czyli wszystkie przepisy, których mamy przestrzegać, są na tyle specyficzne, że musimy patrzeć na nie trochę inaczej.
Czyli ścigający się po mieście bandyta drogowy, zabijający kogoś w wypadku, nadal nie może odpowiadać za „zamiar”, bo nie celuje w innych ludzi, tylko przez splot wszystkich swoich złych decyzji w nich uderza?
Jeśli mamy takiego sprawcę wypadku śmiertelnego, który się ściga po ulicach, umyślnie narusza reguły ostrożności – bo przecież wie, że jedzie 200 km/h w mieście i wie, że się ściga – to jest to dopiero połowa odpowiedzialności. Bo on nie chciał nikogo zabić. Nie godził się na to.
Natomiast ja nie widzę problemu, żeby taka osoba spędziła długi czas w więzieniu. I tak akurat sądy w takich sprawach orzekają. To już wynika z mojego doświadczenia praktycznego, gdy badaliśmy takie sprawy. Sądy orzekają naprawdę surowe wyroki 8-12 lat pozbawienia wolności.
Dopowiem, że na drugim biegunie są sytuacje – też czasem trudne do zrozumienia przez społeczeństwo – w których trzeźwy kierowca zagapił się, wjechał na czerwonym świetle na przejście dla pieszych i kogoś zabił. To oczywiście niewyobrażalny dramat. W takiej sytuacji sądy najczęściej orzekają karę w zawieszeniu. Bo ten ktoś nieumyślnie naruszył zasadę ostrożności. Jechał z poprawną prędkością, ale się zagapił. Taki człowiek płaci zadośćuczynienie, poddaje się karze. Jednocześnie nie zmienimy już tego, że zginął człowiek.
Właśnie dlatego kary powinny zależeć od charakteru naruszenia reguł ostrożności.
To słuszne, że kara musi zależeć od tego, co naprawdę ktoś zrobił. Jak więc poprawiać społeczny odbiór tego, co grozi za złe zachowanie na drogach?
Moim zdaniem nawet obecnie procedowane w Sejmie zmiany dotyczące kar za wykroczenia mogą dotrzeć bardziej do świadomości ludzi. Weźmy na przykład takiego „Froga” i jego rajd po Warszawie. W ocenie społecznej on nie poniósł żadnej kary. I ja się z tą oceną zgadzam. A gdyby dostał karę 20 tys. zł i egzekwowalny zakaz prowadzenia pojazdów na trzy lata, to by było zupełnie inaczej.
Niestety, w Polsce nie istnieje obecnie żaden system, który efektywnie wykonywałby zakazy prowadzenia pojazdów. To jest wielki problem.
No właśnie. Wciąż czytam kroniki policyjne i zatrzymanych ludzi, którzy łamią już np. czwarty dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów. Dlaczego po pierwszym złamaniu sądowego zakazu nie tkwią w więzieniu?
Zakaz prowadzenia pojazdów jest środkiem karnym. Co do zasady orzeka się go wtedy, gdy ktoś popełnił jakieś przestępstwo w komunikacji i konieczne jest wyeliminowanie go z ruchu drogowego. Wszyscy autorzy komentarzy, w tym ja, piszą, że zakaz nie jest kwestią represji ale prewencji. Ten, kto jest niebezpieczny, nie ma być na drodze. I nie jest do tego potrzebne więzienie.
No jak nie jest!? Skoro oni dostają ten zakaz i wracają do kierowania, to tylko izolacja wydaje się być skutecznym środkiem w doprowadzeniu do tego, o czym pan mówi, czyli pozbycia się takich osobników z dróg.
Problemem jest co innego. Jak dziś wykonywany jest zakaz? Sąd wydaje zakaz prowadzenia pojazdów. Wysyła to do starostwa. I koniec. Oczywiście, jest to w systemie policyjnej informacji i podczas kontroli policjant może to zweryfikować. Nie istnieje jednak żadne narzędzie w systemie prawa, które fizycznie powstrzymałoby takiego kierowcę z zakazem od jazdy.
Wystarczyłoby, żeby dzielnicowi, którzy mają rozeznanie w swoim terenie, pojawiali się czasem i sprawdzali, czy tacy ludzie dalej nie jeżdżą…
…oczywiście. Do tego mamy rozmaite możliwości techniczne np. po połowie odbycia zakazu można zainstalować blokadę alkoholową w samochodzie. A co za problem w dobie dzisiejszej cyfryzacji, żeby każdy samochód miał skaner QR uprawnień kierującego?
No ale czy nie jest to też mankament orzecznictwa. Ktoś dostaje zakaz prowadzenia pojazdów. I jest łapany w samochodzie. I co? Znów sędzia orzeka zakaz, choć wiadomo już, że taki środek na tego człowieka nie działa. To po co to orzekać? Nie powinien być jednak izolowany zanim doprowadzi do tragedii na drodze?
Kara pozbawienia wolności pełni zupełnie inną funkcję niż zakaz prowadzenia pojazdów. Co nam daje izolowanie kogoś kilka miesięcy, jak ma zakaz na pięć lat? On będzie jeździł dalej.
W dodatku jest przepis, który mówi o tym, że jak ktoś odbywa karę pozbawienia wolności, to okres zakazu prowadzenia pojazdów nie biegnie. Czyli ktoś spowodował katastrofę, był pijany, zginęła jedna osoba. Idzie do więzienia na osiem lat. Przez osiem lat odsiadywania wyroku jego zakaz prowadzenia pojazdów nie biegnie. Dopiero jak wychodzi na wolność, to przez kolejnych 15 lat nie może jeździć. Co więc nam z tego, że taki człowiek siedzi w więzieniu, jak nam zależy, żeby on potem nie wyjeżdżał na drogę?
Są potrzebne zmiany w prawie zmierzające do efektywnego wykonywania takich zakazów. No na miłość boską, to nie jest problem, żeby ktoś dostał dozór elektroniczny. Zegarek, który mierzy mu GPS prędkość. Wykrywa, że porusza się 50 km/h, to tylko musi nacisnąć, że „jedzie komunikacją miejską”. Naprawdę wiele rzeczy dałoby się rozwiązać.
Widzę też problem w tym, że istnieje pełne przyzwolenie społeczne na siadanie po alkoholu za kierownicą.
A ja wciąż słyszę, że to się w Polsce zmieniło. Że już inaczej się na to patrzy w społeczeństwie niż dajmy na to w latach 90.
Ja mam, niestety, zupełnie inne praktyczne doświadczenie.
To co z tym można by zrobić?
Jest coś niewykorzystanego w Polsce w sprawach pijanych kierowców – kwestia pomocnictwo do jazdy w stanie nietrzeźwości przez zaniechanie. Prosty przykład: matka wsiada z pijanym synem do samochodu. Czy nie popełnia pomocnictwa do prowadzenia w stanie nietrzeźwości? Albo gdy pijany prosi, żeby dać mu kluczyki do samochodu i te kluczyki mu się da? Prokuratura powinna w takich przypadkach oskarżać właśnie o pomocnictwo. Tak się ułatwia popełnienie przestępstwa.
I spotkał się pan z takimi oskarżeniami?
Nie widziałem na oczy takiej sprawy.
Skoro mamy tak niską skuteczność w wykonywaniu zakazów prowadzenia pojazdów, to może podoba się panu projekt nowelizacji autorstwa Ministerstwa Sprawiedliwości, który wprowadzi konfiskatę pojazdu dla pijanych kierowców?
Zupełnie nie.
Dlaczego?
Pomijając kwestie konstytucyjne, że przepadek musi być proporcjonalny do czynu, to uważam, że w systemie powszechnej dostępności samochodów – wypożyczalni, najmów, możliwości kupna pojazdu za tysiąc złotych – nie widzę, by mogło się to stać efektywnym narzędziem. To będzie już tylko kwestia potężnej represji, oddziaływania na społeczeństwo w kontekście negatywnym.
No zaraz, uważa pan, że w środowisku człowieka, o którym rodzina i znajomi będą wiedzieć, że za pijaństwo nawet mu auto zabrali, jemu będzie tak łatwo pożyczyć pojazd?
Wydaje mi się, że tak. I wrócę tu do moim zdaniem nadal dużego przyzwolenia społecznego na takie zachowania.
Zamiast konfiskaty widzę inne rozwiązania. Ile by nam dało, gdyby wszystkie wypożyczalnie czy leasingi weryfikowały uprawnienia? Powinno się to tak rozwiązać, żeby co pół roku czy co rok sprawdzać, czy jednak ktoś uprawnień nie stracił.
Oczywiście, to znów nie rozwiąże całości problemu. Jednak nie ma takiej opcji, której zastosowanie da nam taki efekt, że wszyscy zaczną stosować się do zakazów prowadzenia pojazdu.
Artykuły, które mogą Cię zainteresować
WESPRZYJ NASZĄ PRACĘ

Nagrał kierowcę, bo zajechał mu drogę. Zaraz… ale ile on jechał?!

Zamiast ustąpić pieszemu, przyspieszał. W sieci publikuje film i twierdzi, że nagrał „wtargnięcie”

Jak uzbierać mandatów na 35 650 zł? Ten mistrz z Pasłęka pokazał

Co złego zrobili ci rowerzyści na drodze? Prawie wszystko

Piesza wtargnęła na jezdnię i uratował ją refleks kierowcy. Tylko… kierowca sobie sprawy nie ułatwił
