Honolulu, stolica amerykańskiego stanu Hawaje postanowiła wypowiedzieć wojnę tak zwanym smartfonowym zombi – pieszym gapiącym się w telefon. Jeśli zapatrzą się w ekran na pasach dostaną 35 dol. mandatu. A to i tak ulgowa stawka. Recydywistów będzie to kosztować drożej

Korzystanie z telefonu na przejściu dla pieszych może skończyć się tragicznie. Dlatego w Honolulu zdecydowano się karać zapatrzonych w telefony na zebrze mandatami. Złapany na tym po raz pierwszy zapłaci 35 dol. Fot. CC0
Przeglądanie Facebooka, wrzucanie zdjęć na Instagramie czy konwersacja na Messangerze podczas chodzenia po mieście może być śmiertelnie niebezpieczne. A w Honolulu dodatkowo dość kosztowne. 25 października weszły tam w życie nowe przepisy, zgodnie z którymi przechodnie na pasach nie mogą gapić się w telefon. Złapani z to po raz pierwszy zapłacą 35 dol., po raz drugi 75 dol., a po raz trzeci 99 dol. Jest jednak wyjątek od przepisów. Mandatu nie dostaną ci, którzy na zebrze będą próbować dodzwonić się na telefony alarmowe.
Zakaz w Polsce?
Honolulu, to jedno z pierwszych miejsc na świecie, które wprowadziło kary dla korzystających z telefonu na zebrze. W maju tego roku pojawiły się jednak informacje, że podobne rozwiązanie rozważa się także w Polsce. „Rzeczpospolita” donosiła, że MSWiA pracuje nad zakazem korzystania z telefonu komórkowego podczas przekraczania jezdni. Biuro prasowe resortu poinformowało, że to jedynie „bardzo wstępny pomysł”. Został jednak zgłoszony jako temat „dyskusji w trakcie planowanych w 2017 r. posiedzeń podzespołu ds. służb mundurowych Rady Dialogu Społecznego”.
Czy problem smartfonowych zombi jest w Polsce poważny? Brakuje szczegółowych statystyk na temat tego ile wypadków pieszych było spowodowanych korzystaniem przez nich z komórek. Z badań Fundacji Dbam o mój z@sięg wynika jednak, że problem zatopienia sie w telefonach w trakcie chodzenia po mieście w dużym stopniu dotyczy młodych ludzi. Fundacja przebadała przeszło 19 tys. uczniów. 14,9 proc. z nich odpowiedziało, że korzysta z telefonu przechodząc przez jezdnię. 11,7 proc. przyznało, że czasem nie pamięta drogi z punktu A do B. Byli zbyt skoncentrowani na swoim telefonie.
Światła, znaki i drastyczny spot
Na problem pieszych, którzy poruszając się po mieście są zapatrzeni w ekrany swoich elektronicznych zabawek zwraca się uwagę w wielu miejscach na świecie. W niemieckim Augsburgu, australijskim Sydney czy holenderskim Bodegraven zaczęto montować światła w chodnikach, tak aby ci patrzący w dół a nie przed siebie dostrzegli, że zbliżyli się do przejścia. W niektórych miastach (m.in. w USA czy Chinach) wyznaczono też specjalne pasy ruchu dla tych, którzy idąc surfują po Internecie. Na dziwny pomysł wpadli z kolei włodarze Seulu. W 2016 r. rozstawili na drogach 300 znaków drogowych ostrzegających pieszych przed konsekwencjami korzystania z telefonu na drodze. Wątpliwe by zapatrzeni w ekrany Koreańczycy w ogóle dostrzegli nowe znaki.
Przybywa też kampanii społecznych uwrażliwiających na niebezpieczeństwo jakie może nieść ze sobą korzystanie z telefonu komórkowego na drodze. Wstrząsające spoty pokazali Szwajcarzy. Przedstawili 24 latka – fana hip-hopu, R’n’B i esemesowania ze znajomymi – który przez miasto idzie z telefonem i słuchawkami na uszach. „Nie ma żadnej magicznej mocy, ale z odrobiną pomocy pokaże wam sztuczkę ze znikaniem” – zapowiada lektor. Zaraz po tym widzimy chłopaka, który wchodzi na przejście na czerwonym świetle i zostaje zmieciony przez nadjeżdżający samochód.
W Polsce przed konsekwencjami przechodzenia przez jezdnie i korzystania z telefonu przestrzegała w ubiegłym roku Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego w spocie „Nie odchodź, żyj”. Pokazała w nim młodego mężczyznę, który tak się zagadał przez telefon że roztargniony wszedł pod nadjeżdżający samochód, co skończyło się dla niego tragicznie. „Chodzi o to, żebyś chodził z głową” – zachęca hasło kampanii.
AN