Stowarzyszenie Miasto Jest Nasze pokazało pomiarami radarem pod Kancelarią Premiera, że kierowcy w Polsce pędzą na złamanie karku. Za to na policję doniósł na nich radny PiS. A prosamochodowi hejterzy gorąco mu kibicowali. Obejdą się smakiem. Sąd umorzył tę sprawę nawet bez rozprawy

Społecznicy z Miasto Jest Nasze podczas happeningu mierzenia prędkości kierowców przed KPRM w Warszawie Źródło: Twitter/Jan Mencwel
Społecznicy ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, którzy od dawna domagają się poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach, w 2019 r. wykonali happening przed Kancelarią Premiera Rady Ministrów. Przynieśli radar, którym pokazali, jak kierowcy tuż pod nosem premiera pędzą przekraczając dozwolone prędkości na ulicy. To był prztyczek dla Mateusza Morawieckiego, który w expose zapowiadał walkę o poprawę bezpieczeństwa drogowego w Polsce, ale potem przez długi czas rząd nie podejmował żadnych inicjatyw.
To między innymi ta presja społeczna doprowadziła do tego, że ostatecznie po prawie 30 latach w Polsce urealniono grzywny za wykroczenia drogowe. I od 1 stycznia tego roku kierowcy łamiący prawo muszą płacić wreszcie bolesne mandaty.
Radni donoszą na społeczników
Akcja nie spodobała się tym, którzy nie chcieli, by kierowców zmuszać do poprawnej jazdy. I spróbowali dokuczyć aktywistom. – Radny PiS Marek Borkowski zamiast zająć się problemem bandytyzmu drogowego, postanowił złożyć na nas donos na policję za happening – ujawnił dwa lata temu Jan Mencwel, ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.
Społecznikom próbowano zarzucić, że posługiwali się urządzeniem elektronicznym bez odpowiedniej zgody i że bezprawnie zajęli pas drogowy. Policja długo myślała nad tym, co z donosem zrobić. W tym czasie bloger prowadzący Portalwarszawski.com.pl zamieszczał zdjęcia Mencewela z zasłoniętymi oczami – tak publikuje się wizerunki osób, którym prokuratura stawia zarzuty złamania prawa. I pisał o „nielegalnych operacjach”:
„Mencwel ze swoją bandą, przeprowadzał całkowicie nielegalną operację kontrolowania prędkości w różnych częściach Warszawy. I nie był to żaden happening, jak chcą to teraz widzieć i przedstawiają, tylko kolejna samozwańcza akcja która stygmatyzowała bandytów kierowców. Tak miejscy uzurpatorzy mówią do ludzi. Organizowali wieczorne niby kontrole, które miały być danymi przetworzonymi, i miały pokazać jak to w Warszawie piraci drogowi zabijają ludzi. Bogu dzięki, mamy w naszych archiwach wszystkie wpisy dotyczące tej tzw. akcji! Policja słusznie nie dała się nabrać! Sprawę zgłosił radny Marek Borkowski, a my ją nagłośniliśmy” – pisano w blogu Daniela Echausta.
W Portalu Warszawskim wskazywano też, że na policję w tej sprawie donosił nie tylko radny Borkowski, ale też radny Ernest Kobyliński.
Policja kieruje wniosek, bloger się cieszy, a sąd umarza
W grudniu ubiegłego roku warszawska policja ostatecznie uznała, że skieruje wniosek do sądu o ukaranie Jana Mencewela w sprawie zajęcia pasa drogowego.
„Na nic lamenty! Będzie wniosek o ukaranie bandyty Jana M. przez Policję??” – pisał wówczas na blogu podekscytowany Daniel Echaust. I w zasadzie uznał sprawę już za rozstrzygniętą nazywając prezesa MJN „bandytą”: „Mencwel wszystkich wyzywa od bandytów, a tymczasem sam mi się stał… „.
Warszawski sąd nie podzielił zdania blogera. Sprawę rzekomego zajęcia pasa drogowego umorzył nawet nie rozpoczynając rozprawy.
„Wczoraj dowiedziałem się, że sąd umorzył z miejsca postępowanie nie wzywając nas nawet na rozprawę – poinformował na Facebooku Jan Mencewel. – Mimo to efekt jest taki, ze regularnie czytam o sobie komentarze, że jestem poszukiwany, mam kłopoty z prawem a nawet że jestem przestępcą. Tą nagonkę rozpętali politycy PiS przy udziale opłacanej przez nich szczujni. Na szczęście wolny sąd ostatecznie rozwiał te wątpliwości”.
luz