Connect with us

Społeczeństwo

Jak w sądzie próbowano obciążyć winą ofiarę wypadku na ul. Sokratesa w Warszawie

Opublikowano

-

Obrońcy Krystiana O., który zabił pieszego na pasach w stolicy, próbowali udowodnić, że ofiara sama była trochę winna temu, że zginęła. Posługują się opinią sporządzoną przez biegłego sądowego Piotra Krzemienia. Próbowali ją przedkładać także teraz, przed sądem rozpatrującym apelacje. Portal brd24.pl dotarł do treści tego opracowania. To wstrząsający dokument
Kierowca BMW wjechał w Warszawie w rodzinę na pasach. Ojciec uratował żonę i dziecko, sam nie przeżył. Źródło: TVN Warszawa

Krystian O. rozpędzonym BMW wjechał w Warszawie w ojca rodziny przechodzącej po pasach w 2019 r. Adam G. nie miał szans przeżyć wypadku Źródło: TVN Warszawa

Sąd Apelacyjny w Warszawie rozpoczął niedawno rozpatrywanie apelacji w sprawie Krystiana O., który w 2019 r. pędząc przerabianym BMW zabił na przejściu dla pieszych ojca przechodzącej tamtędy rodziny. Obrońcy skazanego na blisko osiem lat więzienia kierowcy utrzymywali, że ofiara wypadku sama była trochę winna temu, że została przejechana na pasach. Sąd Apelacyjny w Warszawie nie dopuścił jednak prywatnej opinii biegłego, którą zamówiła rodzina Krystiana O. Nie zgodził się też na przesłuchanie autora tej opinii jako świadka. Wcześniej tę opinię odrzucił też Sąd Okręgowy w Warszawie.

Portal brd24.pl dotarł do opracowania biegłego, w którym przypisał współwinę zabitemu pieszemu, Adamowi G.

To „Opinia nr PZ 2021/03/04” sporządzona 28 lipca 2021 r. przez Biuro Badania Wypadków Drogowych dr. inż. Piotra Krzemienia z Koszalina. To były pracownik Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Prof. dra Jana Sehna w Krakowie.

Filmowe zaniżanie prędkości BMW

Biegły Krzemień w swojej opinii próbuje podważyć ustalenia dotyczące prędkości, z jaką jechał BMW Krystian O. Powołany przez sąd biegły inż. Adam Pierzchała ustalił tę prędkość na ok. 136 km/h, a w momencie uderzenia w pieszego – na 95 km/h. Oceniał ślady hamowania (bo BMW miało niesprawny ABS i ślady zostały), wykonywał też próby hamowania.

Krzemień przekonuje w swojej opinii, że Pierzchała „do obliczeń prędkości przyjął jednak nieprawidłowo współczynnik tarcia wynikający z prób drogowych, co zawyżyło prędkość początkową pojazdu (…)”. Wytyka, że biegły nie uwzględnił m.in. przyczepności ślizgowej przy dużych prędkościach hamowania i destrukcji termicznej opon. Zaraz jednak sam dodaje, że sam nie ma podstaw, by obliczyć to inaczej: „trudno określić jej stopień ale wiadomo, że przyczepność na pewno spada (w literaturze są wykresy tych spadków, ale destrukcji nie opisano dokładnie)”.

Piotr Krzemień nie pokazuje więc w swej kontropinii poprawnych wyliczeń uwzględniających rzekome braki, które wytyka biegłemu sądowemu. Uznaje, że najlepszym rozwiązaniem jest… obliczenie prędkości BMW na podstawie zapisów z kamer. Choć poprzedni biegły wskazał przed sądem, że nagrania z monitoringów są fragmentaryczne (głównie zarejestrowały moment wypadku) i mogą pozwolić na obliczenie jedynie średniej prędkości na określonym odcinku po rozpoczęciu hamowania.

Krzemień wylicza jednak na podstawie klatek filmowych nagrania z jednego budynku, że prędkość pojazdu na odcinku 32,4 m wynosiła 95-100 km/h. Następnie – na podstawie symulacji – twierdzi, że początkowa prędkość wynosiła 117 km/h. Z kolei na podstawie nagrania z innej kamery wylicza inną prędkość średnią BMW – na 124 km/h. Czyni przy tym założenia, że pomiędzy kadrami kamer nagrywających kierujący zmniejsza prędkość (to założenie jako „kompletnie bezpodstawne” wytknął Sąd Okręgowy w Warszawie).

Ostatecznie Piotr Krzemień sam zaznacza, że jego metoda obliczenia – ze względu na małą liczbę klatek w sekundzie” filmu – powoduje, że „niepewność obliczeń jest istotna”. Niezrażony tym jednak po prostu „nie wyklucza”, że na drugiej kamerze można przyjąć prędkość… wynikającą z obliczeń filmu z pierwszej kamery, czyli 117 km/h.  Dalej podaje, że do uderzenia w pieszego doszło przy prędkości 83 km/h – choć nie podaje nawet, skąd wziął akurat taką wartość.

„Przyczynił się do wypadku”, bo… powinien zobaczyć, że BMW go rozjedzie

Opinia Piotra Krzemienia stwierdza, że gdy Adam G. wchodził na przejście dla pieszych, Krystian O. był jeszcze tak daleko od tego miejsca, że pojazd znajdował się „poza granicą możliwości rozpoznania jego prędkości”. Uważa jednak, że gdy Adam G. zbliżał się już do drugiego pasa ruchu, to powinien zobaczyć, że BMW się nie zatrzymuje i nie ustąpi mu pierwszeństwa (tu przypomnijmy, że rodzina weszła na pasy, gdy kierowca renault na pasie bliżej nich zatrzymał się i umożliwił im przejście, Krystian O. nadjechał drugim pasem ruchu, omijając auto przepuszczające pieszych).

„(…) w chwili gdy pokrzywdzony zbliżał się do drugiego pasa (tuż przed wejściem nań), to pojazd oskarżonego znajdował się na początku ujawnionych śladów hamowania w odległości ok. 38 m od miejsca potrącenia i już po czasie reakcji kierującego – był hamowany maksymalnie intensywnie. Trudno stwierdzić czy wówczas było już słychać pisk opon (pojazd był niewidoczny w kadrze kamery więc nie wiadomo czy spod kół wydobywał się później widoczny dym) ale odległość ta w pełni umożliwiała pieszym rozpoznanie znacznego przekroczenia prędkości i oszacowanie, że samochód nie ma szans się zatrzymać i ustąpić im pierwszeństwa. W chwili tej potrąceniem piesi mieli dobrą widoczność na pojazd BMW (dla pieszego pojawiła się ona znacznie wcześniej 1,5-2,5 s, bo szedł przed żoną, a więc mógł i powinien zaniechać wejścia na drugi pas ruchu)” – czytamy w opinii.

Krzemień nie wyjaśnia, dlaczego zakłada, że pieszy aż 2,5 sekundy wcześniej powinien widzieć pędzące BMW. Z kolei jego twierdzenie o konieczności zatrzymania się po zobaczeniu pirata pędzącego przecież w chwili potrącenia 95 km/h, nawet dla laika muszą wydawać się kuriozalne. Jadące z tą prędkością BMW w sekundę przejeżdżało bisko 30 m, a czas reakcji człowieka to ok. 1 s. Zatem pieszy nie miał nawet szans uciec przed samochodem.

Piotr Krzemień w konkluzji zrzuca jednak część winy ze sprawcy na jego ofiarę. „(…) w chwili zbliżania się do lewego pasa ruchu niewątpliwie pokrzywdzony miał możliwość zawczasu rozpoznania dużej prędkości samochodu, a jeśli nie miał wady słuchu, to należy przyjąć, za zeznaniami świadków, że dodatkowo mógł usłyszeć zbliżający się ryk silnika i układu wydechowego. Wobec wymogu zastosowania szczególnej ostrożności podczas przekraczania przejścia dla pieszych, oraz zasady dostosowania zaufania (w tej sytuacji jego ograniczenia), trzeba uznać, iż powinności tej pokrzywdzony nie spełnił. Zaniechanie wejścia na lewy pas ruchu było możliwe do zrealizowania bez nagłych ruchów i zapobiegłyby wypadkowi. Tym samym należy stwierdzić, że pokrzywdzony przyczynił się do powstania wypadku”.

Przypisywanie rzekomego wtargnięcia nawet przed samochód, który ich przepuszczał

Jeszcze większym kuriozum w opinii Piotra Krzemienia jest uznanie, że piesi zachowali się „ryzykownie” wobec pierwszego kierowcy renault, który zatrzymał się, by przepuścić ich na pasach. Biegły przypisuje rodzinie w sumie zamiar wtargnięcia na przejście i w długim wywodzie próbuje dowieść, że tego wtargnięcia nie było tylko dzięki „kulturalnemu” zachowaniu kierowcy renault.

Ten wywód w opinii wygląda następująco:

„Zapis monitoringu wskazuje, że kierowca Renault reakcję na wejście pieszego rozpoczął na ok. 1,0 s przed przekroczeniem przez pokrzywdzonego prawej krawędzi jezdni. Zapewne z ruchu ciała pokrzywdzonego zorientował się, że nie zamierza się on zatrzymać i wejdzie tuż za autobusem przejeżdżającym przez przejście (patrz monitoring) lub po prostu zrezygnował z pierwszeństwa na rzecz pieszych, którzy nie znajdowali się na przejściu (więc formalnie pierwszeństwa jeszcze nie nabyli – w takiej sytuacji nie można komuś ustąpić pierwszeństwa, gdyż formalnie go jeszcze nie nabył, dlatego mowa o rezygnacji kierującego z własnego pierwszeństwa). Przy takiej zapobiegawczej i kulturalnej reakcji kierującego nie został on więc zmuszony do intensywnego i gwałtownego hamowania, choć zbliżało się ono do tej granicy (wspomniana połowa maksymalnego). Tym samym nie doszło do wtargnięcia pieszego. Gdyby jednak kierowca Renault rozpoczął reagowanie (zgodnie z wymogiem, czyli nie zapobiegawczo), w chwili pojawienia się pieszego na przejściu (pierwszy krok) to hamowanie jego pojazdu musiałoby mieć cechy gwałtowności i nieakceptowalnej intensywności, czyli wejście pieszego byłoby wtargnięciem na przejście. Samochód zatrzymałby się tuż przed torem ruchu pokrzywdzonego lub nawet doszłoby do potrącenia przy kilku km/h. Jest mało prawdopodobne, aby pieszy przewidział reakcję kierowcy Renault, bo wówczas samochód nie zmniejsza jeszcze prędkości (nie jest hamowany), tak więc wejście na przejście było ryzykowne ze strony pokrzywdzonego i tylko asekuracyjne postępowanie kierowcy wyeliminowało wejście „bezpośrednio przed” pojazd. Wskazuje to na fakt, że postępowanie pokrzywdzonego nie było zbyt ostrożne nawet wobec kierowcy Renault”.

Gdy zestawić te dwa twierdzenia – o możliwości uniknięcia potrącenia na środku pasów i domniemanym wtargnięciu przed Renault – naprawdę trudno zrozumieć, jak dwa razy można dowodzić dwóch skrajnych rzeczy. Odpowiedzią być może jest komentarz, który na końcu opinii zamieścił Krzemień. Ujawnia on jego prywatne poglądy na temat pierwszeństwa pieszych i zasad na drodze, nawet po zmianie przepisów w sprawie pieszych z 1 czerwca 2021 r.

Prywatne teorie o ruchu drogowym, „wtargnięciach” i winie mediów

W końcowym komentarzu tej opinii znajdujemy poglądy autora, według których w zasadzie często można by uznać, że piesi sami robią sobie krzywdę wchodząc na przejścia dla pieszych, a powinni uważać bardziej od kierowców, bo… mogą zatrzymać się łatwiej. Zawarł też w tym komentarzu prywatną interpretację zmiany prawa z 1 czerwca 2021 r., z której wynika, że prawo w ogóle się nie zmieniło i nadal można pieszym łatwo przypisać „wtargnięcia” na przejścia.

„W tak tragicznym wypadku niezręcznie jest mówić o powinnościach pieszych, jednak w świetle obowiązujących zasad ruchu drogowego nie można o nich zapominać” – pisze Piotr Krzemień w opinii, którą wydał w sprawie, w której kierowca jechał przez miasto ok. 136 km/h i ominął auto przepuszczające pieszych – „Wspomniana szczególna ostrożność podczas znajdowania się na przejściu (wg obowiązującej normy prawnej) bezwzględnie wymaga obserwacji zbliżających się pojazdów oraz sprawdzania czy kierujący pojazdów znajdujących się w oddali podejmują czynności mające na celu ustąpienie pierwszeństwa pieszym. Niestety kreowany od lat przekaz medialny, który jest głównie nieprofesjonalny, utrwala w pieszych błędne przekonanie, że ich pierwszeństwo na przejściu dla pieszych jest >>bezwzględne<<. Usypia to ich czujność i wyklucza zadziałanie jednego z dwóch >>bezpieczników<<, bo jeśli kierujący zachowa się nieprawidłowo, to właśnie szczególna ostrożność pieszego ma zapobiec nieszczęściu. Działa to również w drugą stronę, kierujący zachowujący szczególną ostrożność ma uchylić niebezpieczeństwo spowodowane przez pieszego, który wtargnie przed pojazd, choć wiadomo, że pieszy jest w stanie zatrzymać się w czasie 0,5-1,0 s a pojazd potrzebuje na to kilku sekund, więc fizykalnie kierowca jest w gorszej sytuacji”.

Krzemień pisząc opinię w miesiąc po tym, jak w Polsce zmieniły się przepisy w sprawie pierwszeństwa pieszych, nakazujące kierowcom przepuszczanie ludzi zanim znajdą się na pasach, wysnuwa własną interpretację prawa, w której dowodzi, że w istocie prawo w sprawie pieszych w ogóle się jednak nie zmieniło. Zmiany te nazywa „iluzorycznymi”.

„Pieszy nabywa pierwszeństwa >>wchodząc<< na przejście, czyli dokładnie tak jak dotychczas uwzględniano w opiniach rekonstrukcyjnych.” – utrzymuje w opinii – „Bardzo >>niebezpieczne<< dla pieszych są wiec obecne interpretacje osób niemających doświadczenia w badaniu wypadków drogowych, polegające na forsowaniu poglądu, że pieszy zbliżający się do przejścia, mający zamiar przejść lub oczekujący/stojący, uzyskuje pierwszeństwo przed pojazdem”.

Biegły widzi poruszanie się pieszych w Polsce jako wyczekiwanie na możliwość przejścia po „zebrze”. Tak, jakby kierowcy w ogóle nie byli zobligowani do ustąpienia.

„(…) dobrymi praktykami świadczącymi o kulturze w ruchu drogowym jest to, że kierujący (o ile relacje czasowo-przestrzenne na to pozwalają) rezygnują z pierwszeństwa umożliwiając przejście pieszym oczekującym, zbliżającym się  do przejścia lub których zachowanie świadczy o takim zamiarze, choć nie jest to wymagane zasadami ruchu drogowego. I analogicznie, pożądanym zachowaniem pieszych jest wchodzenie na przejście w takiej odległości przed pojazdem, które nie zmusza kierujących do hamowania, choć zasady ruchu pozwalają pieszemu na więcej, czyli na wywołanie hamowania typowego, nientensywnego w danych warunkach przyczepności kół do jezdni. Oczywiście przy dużym nasileniu ruchu kołowego jest to niemożliwe, bo pieszy oczekiwałby w nieskończoność, jednak należy do tego dążyć (…) Niestety w Polsce trwa walka „na racje” mianowicie, który uczestnik ruchu jest „ważniejszy”, co sprawia, że piesi stają się podwójnie niechronionymi uczestnikami ruchu – z powodów fizykalnych oraz psychologicznych, bowiem nie chronią się sami poprzez własne nieprawidłowe postępowanie na drogach” – konkluduje Krzemień.

Ta opinia jest więc nie tylko dowodem, jak w sądzie próbowano wybielić sprawcę wypadku na ulicy Sokratesa kosztem przypisania części winy jego ofierze. Jest też dowodem, jak bardzo potrzebna była zmiana prawa w sprawie pieszych – by uniemożliwić tego rodzaju przypisywanie winy pieszym rozjeżdżanym na przejściach. Sprawa tej zmiany nieodłącznie jest związana z życiem oddanym przez ofiarę Krystiana O. – to po tej śmierci nacisk społeczny na polityków w Polsce wzrósł do tego stopnia, że doprowadził do nowelizacji Prawa o ruchu drogowym.

Pierwszy wyrok, który zapadł w sprawie pierwszeństwa pieszych w tym roku, zaprzecza wszystkim interpretacjom Piotra Krzemienia z tej opinii – Sąd w Piotrkowie Trybunalskim uznał, że kierowca ma obowiązek ustąpić pieszemu wyrażającemu zamiar przekroczenia przejścia.

Łukasz Zboralski