Connect with us

Społeczeństwo

Rowerzysta zepchnięty z drogi? Za kierownicą emeryt ze służb specjalnych

Opublikowano

-

Jeden z Warszawskich urzędników jechał rowerem i po nieporozumieniu z kierowcą miał zostać zepchnięty samochodem z jezdni. Stołeczna policja przez miesiące nie kończyła sprawy. Po naszych pytaniach skierowała wniosek do sądu o ukaranie kierowcy. Uznała, że doszło tylko do wykroczenia i zwykłej kolizji. Ustaliliśmy, że kierowcą był wieloletni warszawski funkcjonariusz MO, SB, a potem UOP

Poniedziałek 12 września ubiegłego roku. Dzień był pochmurny, a drogi – mokre. Pan Marcin (imię zmienione), jeden z warszawskich urzędników, wyszedł rankiem z domu, wsiadł na rower i ruszył do pracy.

Opowiada, że kiedy jechał ulicą Żelazną na wysokości skrzyżowania z ulicą Krochmalną zauważył kierowcę, który zaczął niebezpiecznie się do niego zbliżać. W tamtym miejscu jest wysepka dla pieszych i zwężenie, wyprzedzanie roweru skończyłoby się zepchnięciem go z drogi. – By dać kierowcy znak, że zaraz mnie rozjedzie, klepnąłem ręką w szybę pasażera – relacjonuje pan Marcin. – Kierowca przerwał manewr wyprzedzania, zwolnił. Więc pojechałem dalej przekonany, że skręci sobie w Krochmalną, bo sygnalizował taki manewr.

Jednak kierowca osobowego peugeota pojechał za panem Marcinem. W okolicy restauracji „Czerwony Wieprz” zrównał się z rowerzystą. – Tym razem po prostu skręcił w prawo i mnie staranował. Rower odbił się od auta, i poleciał w stronę chodnika. Upadłem. Spadły mi okulary, porysowałem sobie zegarek, oderwał się koszyk od roweru i stłukł się mój iPad – opowiada pan Marcin. – Zatrzymali się kierowcy innych pojazdów i ruszyli mi na pomoc. I dobrze, bo pan, który mnie zepchnął z drogi też się zatrzymał i jeszcze groził mi pobiciem.

Poszkodowany wezwał na miejsce policję. – Zanim dotarł patrol, pan z peugeota próbował przekonywać wszystkich wokół, że to ja go zaatakowałem. Świadkowie skwitowali to krótko: wszyscy widzieli, że specjalnie pan wjechał w człowieka – opowiada rowerzysta

Policjanci zabrali poszkodowanego rowerzystę do radiowozu, by się ogrzał. Wezwali też pogotowie. – Nie mieli wątpliwości, kto tu jest sprawcą, a kto ofiarą – mówi nam pan Marcin. – Z rozmów z nimi wynikało, że sprawy nie zakwalifikują jako wykroczenie ze względu na jej potencjalne skutki…

Od lewej: zniszczony iPad rowerzysty, obolała ręka po upadku i Mariusz C. przy swoim samochodzie Fot. arch. prywatne

Od lewej: zniszczony iPad rowerzysty, obolała ręka po upadku i Mariusz C. przy swoim samochodzie Fot. arch. prywatne

Miesiące postępowania

Pan Marcin po tym zdarzeniu przebywał 14 dni na zwolnieniu zdrowotnym L4. Lekarz na ponad miesiąc zakazał mu też jazdy rowerem.

Poniósł konkretne straty materialne m.in.: badanie USG nadgarstka i biodra – 250 zł; konsultacja lekarska online – 99 zł; konsultacja ortopedyczna – 250 zł; lekarstwa – blisko 100 zł; wymiana szkieł w okularach – 490 zł; uszkodzenia roweru według wyceny warsztatu – 960 zł; kontrola powypadkowa roweru – 200 zł; bezzwrotna zaliczka noclegowa na wyjazd, na który nie mógł pojechać przez potrącenie – 460 zł; a do tego zniszczony iPad – ponad 3 tys. zł. Razem koszty sięgnęły blisko 7 tys. zł.

Sprawą zajmowała się stołeczna policja. Postępowanie trwało i wciąż nie widać było jego końca. Gdy pan Marcin opowiedział nam swoją historię – mijał już czwarty miesiąc, jak policjanci „prowadzili czynności”.

17 stycznia wysłaliśmy pytania do Komendy Stołecznej Policji. Chcieliśmy wiedzieć, czy policja ostatecznie coś postanowi w sprawie zepchnięcia rowerzysty z drogi. Następnego dnia po naszym pytaniu pan Marcin dostał pismo z KSP. Policja informowała w nim, że skierowała sprawę tego kierowcy do sądu. Tydzień później to samo na nasze pytania odpisała nam sierż. szt. Gabriela Putyra z wydziału komunikacji społecznej Komendy Stołecznej Policji: „Szanowny Panie Redaktorze, w odpowiedzi na Pana maila uprzejmie informuję, że policjanci skierowali sprawę do rozpatrzenia przez Sąd”.

Policja informuje w piśmie że przeciwko kierującemu samochodem peugeot Mariuszowi C. przesłany zostanie wniosek o ukaranie do Sądu Rejonowego dla Warszawa Wola. Nie ma tam jednak wyszczególnionego paragrafu – nie wiadomo, o co dokładnie oskarża kierowcę stołeczna policja.

– Nie mieliśmy jeszcze dostępu do akt, ale wydaje się, że próbując podejść typowo jak do kolizji, policjanci popełnili błąd — mówi Paweł Ryczko, adwokat reprezentujący poszkodowanego rowerzystę. – Relacje poszkodowanego i świadków wskazują, że zachowanie kierowcy samochodu było intencjonalne. Stanowiło rodzaj „drogowej agresji”. Wówczas jest to zachowanie intencjonalne, choć nieplanowane wcześniej. Trudno też zakładać, że posiadający uprawnienia kierowca, decydując się na uderzenie rowerzysty samochodem, nie ma świadomości, jaką krzywdę może wyrządzić — podkreśla Ryczko.

Wydaje się, że pełnomocnik rowerzysty ma dobrą intuicję. Bowiem – jak ustalił portal brd24.pl – kierowca po tym zdarzeniu otrzymał 6 punktów karnych (które zostaną nałożone dopiero, gdy sprawę potwierdzi sąd). Tyle właśnie punktów karnych wymierzanych jest obecnie za zwykłą kolizję drogową.

Czy to, że kierowca ma odpowiadać za kolizję a nie za agresję drogową jest istotne? Tak. Bo – jak ustalił portal brd24.pl – kierowca to Mariusz C., wieloletni pracownik służb, również specjalnych. Dziś ma uprawnienia detektywa. Gdyby został ukarany przez sąd w sprawie przestępstwa, straciłby uprawnienia w tym regulowanym zawodzie.

Funkcjonariusz MO, SB i UOP

Mariusz C. w Internecie chętnie dzieli się wydarzeniami z życia, pokazuje się na wielu fotografiach. Jedną z nich zaprezentowaliśmy poszkodowanemu rowerzyście. – Tak, to ten człowiek mnie zepchnął z drogi – pan Marcin od razu rozpoznał twarz mężczyzny.

C. swoją karierę w służbach zaczął jeszcze w Milicji Obywatelskiej w Warszawie. W social mediach przypomina czasem dawne chwile. Zamieszcza czarnobiałe zdjęcia w mundurze. Przy jednym z nich pisze: „Styczeń 1981. W roli Dowódcy Pocztu Sztandarowego Garnizonu Warszawskiego”. Przy innym zdjęciu z 1980 r. gdzie – jak zaznacza – pierwszy raz występował jako dowódca pocztu sztandarowego, dopisuje: „Służyliśmy Obywatelom”.

W katalogu funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa IPN widnieje przebieg jego kariery w PRL. Rozpoczęcie pracy w stołecznym MO pod koniec 1979 r. i potem studia WSO/MSW w Legionowie. Następnie C. pracował już w Departamencie VI MSW. Była to jednostka wchodząca w skład Służby Bezpieczeństwa. W przez innych pracowników specłużb PRL określana była pogardliwie jako „świński wywiad” – zajmowała się bowiem „ochroną operacyjną” rolnictwa, przemysłu rolno-spożywczego i innych sektorów gospodarki narodowej. Wśród swoich zadań miała też rozpracowywanie związanych z nimi środowisk opozycyjnych.

Mariusz C. nie tylko z nostalgią wspomina pracę w służbach. W sieci dokumentuje swoje zaangażowanie publiczne – m.in. występ w Senacie – w sprawę zmniejszania tzw. esbeckich emerytur, która dotknęła go osobiście.

W Internecie dokumentował również swoją działalność polityczną m.in. kandydowanie z listy SLD do samorządu. Angażował się również w Komitet Obrony Demokracji. Miał zdjęcie profilowe z nałożonym charakterystycznym napisem: „Konstytucja” czy fotografie ze zgromadzeń, na których stoi m.in. obok słynnego emerytowanego żołnierza – Adama Mazguły. C. pojawia się też na manifestacjach z tęczowymi flagami. Takie zdjęcie zamieścił m.in. z Lublina.

Wiadomo, że po 1989 r. trafił do Urzędu Ochrony Państwa. To przyznał sam, gdy w 2006 r. media opisywały jego proces w sądzie z komendantem stołecznym policji, który odmawiał wydania mu licencji detektywistycznej. „Na egzaminie odebrano mi punkty, bo nie dostarczyłem części dokumentów potwierdzających moją pracę w policji i UOP” – skarżył się wówczas C. dziennikarzom „Życia Warszawy”.

Dwa lata temu na Facebooku zamieścił ogłoszenie o sprzedaży biura. Za milion złotych oferował 50 m kw. w Warszawie przy ulicy Waliców 17. To dwa kroki od Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji na ul. Waliców 15. Właśnie ten wydział zajmował się jego incydentem z rowerzystą.

Wersja kierowcy: to on mnie zaatakował, a ja rozpocząłem pościg

Udało nam się skontaktować z Mariuszem C. W rozmowie z brd24.pl podkreślał, że jako człowiek służb z doświadczeniem zna się na prawie. Przypominał, że pracował w kontrwywiadzie, ochronie gospodarki, że był wykładowcą dla policjantów – także tych z ruchu drogowego, instruktorem strzelania. Dodawał, że śledzi aktualne zmiany prawa, bo jest wciąż wykładowcą w Wyższej Szkole Bezpieczeństwa i Ochrony i zaznaczał, że prawo jazdy ma od 1976 r. i nigdy nie miał nawet punktów karnych.

C. twierdzi, że 12 września rano jechał w Warszawie ulicą Żelazną, która była zakorkowana, padał rzęsisty deszcz. Gdy dojeżdżał do ulicy Krochmalnej, była wysepka zwężająca jezdnię przed przejściem dla pieszych. Jechał prawym pasem, choć nie ma tam linii dzielącej jezdnię na dwa pasy ruchu w tym samym kierunku, ale dwa samochody się tam mieszczą. Kierowca auta z lewej miał go przepuścić.

– Nagle znajduje się tam, przed zwężeniem, słupek, ustawiony przez służby drogowe, jest wyrwa, dziura przy krawężniku. Ja oczywiście dużym łukiem omijam słupek – opisuje z detalami kierowca. – Pokonuję przejście dla pieszych, i po 3-4 m dojeżdżam do kolejnego przejścia, w poprzek ulicy Krochmalnej. Tam jest duża grupa pieszych, dzieci. Gdy przepuszczam pieszych, uderza we mnie rower. W moje tylne prawe drzwi. Facet traci panowanie nad rowerem, wpada na mój prawy bok. Potem odrzuca rower na krawężnik, otwiera drzwi i dokonuje wtargnięcia do pojazdu. „Co ty robisz!” – mówiłem. – „Zachowujesz się jak pirat, idziemy na Waliców! [na ul. Waliców znajduje się wydział ruchu drogowego stołecznej policji – przyp. red.]”. Miałem w kabinie samochodu sprawcę, który miał rozszalałe oczy, zmokniętego szaleńca na rowerze. Podniósł na mnie rękę. To była czynna napaść na obywatela. Krzyknąłem „Stop ochrona!”, to wtedy się wyrwał, urwał lusterko i zaczął uciekać.

C. przyznaje, że ruszył za rowerzystą samochodem. I dogonił go właśnie w okolicach karczmy „Czerwony Wieprz”. – On zauważył, że ja go doganiam, znalazł lukę między zaparkowanymi samochodami. I w tę lukę skręcił, chciał wskoczyć na chodnik i kiedy wskakiwał, a krawężnik jest wysoki, stracił równowagę i się tam wywalił – opowiada Mariusz C. – Mówiłem: „Dalej będziesz tak uciekał, czy mam cię zakuć w kajdanki?”. On zadzwonił wówczas na 112 na policję – dodaje.

Kierowca też zadzwonił na policję. Przyjechali i wysłuchali obu uczestników zdarzenia. Wysłuchali też świadka, który to zajście widział. I  sam C. przyznaje, że świadek go obciążył. – On mówił „staranował pan rowerzystę!”, ja tłumaczyłem, że to był pościg – opowiada nam C. – To był człowiek, który nie widział, co działo się chwilę wcześniej, nie widział tego poprzedniego etapu. I boli mnie fakt, że policja ograniczyła się do drugiej fazy zdarzenia. Niestety skrzyżowanie, przy którym wszystko się zaczęło, nie jest monitorowane.

Mariuszowi C. nie podoba się też, jak został potraktowany potem przez policję, gdy został wezwany na komisariat. – Policjantka powiedziała, że jest mi postawiony zarzut. Mówiła, że nie uwzględniła mojego dokumentu, z moją wersją zdarzeń. Powiedziała, że ma już pogląd na sprawę. Byłem w szoku, bo jako starego policjanta mnie uczono, że wykonuje się czynności procesowe, a opinie wydaje sąd. Ja powiedziałem, że się nie zgadzam i opowiedziałem to jeszcze raz. Ona nie chciała mnie przesłuchiwać! Dopiero jeden z jej doświadczonych przełożonych, aspirant, dał jej znak głową, że ma mnie przesłuchać. I to zrobiła – odpowiada nam.

Kierowca przyznaje, że od początku interwencji policji twierdził, że ze względu na złożoność sprawy nie godzi się na inne jej rozwiązanie niż przed sądem. – Będę się do końca odwoływał – zaznacza.

Łukasz Zboralski