Connect with us

Rozmowy i opinie

Dlaczego pijaków (i narkomanów) złapanych za kierownicą zamykamy w więzieniach, a nie na przymusowym leczeniu?

Opublikowano

-

Alkoholików nie odstraszają kary. Bo to ludzie chorzy. Widać to od lat w statystyce – coraz wyższe kary więzienia już nic nie zmieniają, pijanych na drogach w Polsce nie ubywa. Ostatecznie lądują w więzieniach. Dlaczego zamykamy ich tam, zamiast na przymusowych leczeniach?
Nakładanie kajdanek zatrzymanemu. Fot. CC0

Nakładanie kajdanek zatrzymanemu. Fot. CC0

Po strasznym wypadku w Wawrowie, gdzie w weekend kierowca BMW zabił 10-letniego chłopca, zaczęliśmy w Polsce debatę (wreszcie!) o tym, że nie mamy żadnej kontroli nad ludźmi, którym sądownie zakazujemy prowadzenia pojazdów.

Tacy kierowcy oraz kierowcy bez uprawnień, to nie jest rzadkość. Tylko w ostatni weekend w Szczecinie policja zatrzymała 16 osób, które nie miały uprawnień do kierowania. Policyjne kroniki pełne są przypadków zatrzymywania ludzi, którzy mieli orzeczony zakaz prowadzenia pojazdów. Nie raz są to ludzie, którzy mają po kilka zakazów, w tym nawet kilkukrotne dożywotnie. I dalej jeżdżą.

Jasnym jest, że trzeba ich jakoś monitorować. Zaproponowałem, by powstał publiczny rejestr kierowców z sądowymi zakazami prowadzenia pojazdów. To ułatwiłoby społeczną kontrolę (państwowa kontrola w tym zakresie jest dziurawa, jak sito – bo policyjne kontrole drogowe nie są częste). Każdy mógłby zobaczyć, czy w jego miejscowości jest ktoś, kogo poprzez sąd wykluczyliśmy z dróg, bo stanowi dla nas zagrożenie. I jeśli jeździłby dalej, można by to zgłosić organom ścigania.

Zamykać, ale na leczenie

Zdecydowana większość tych, którzy otrzymują zakazy prowadzenia pojazdu, to kierowcy recydywiści prowadzący po alkoholu lub narkotykach. Ostatecznie trafiają do więzień. Dość wspomnieć, że wśród wszystkich skazanych za przestępstwa drogowe odsiadujących wyroki, stanowią grubo ponad 80 proc.

W statystyce udziału osób po użyciu alkoholu w wypadkach drogowych widać, że od 2017 r. ich udział już się w Polsce nie zmniejsza. I to mimo kar, które wywindowane zostały do lat 20. Dlaczego? Bo zaburzone osoby nie biorą pod uwagę tego, co im grozi.

W więzieniu człowiek jest więźniem. I tylko nim. Owszem, może tam podjąć leczenie z alkoholizmu, ale nie musi. Jaki jest więc nasz społeczny zysk z tego, że wsadzamy go za kraty? Tylko krótka izolacja od społeczeństwa. Wielokrotne zakazy sądowe są dowodem na to, że po opuszczeniu murów więzienia, alkoholicy dalej piją i dalej wsiadają za kierownicę samochodów. Tak znów wracają za kraty. Jeśli tak wygląda ten system, to jest on wysoce niefunkcjonalny.

Czy można inaczej? Owszem. Po drugim złapaniu po alkoholu (czy narkotykach) na prowadzeniu pojazdu – bo pierwszy raz może być też np. wybrykiem młodego człowieka – taki kierowca powinien być zamykany na przymusowym leczeniu. Powinien trafiać do ośrodka, a nie do celi. Bo spędzając pół roku za kratkami nie zostaje zmuszony do niczego. A spędzając ten sam czas z obowiązkiem terapii owszem, może ją ignorować, ale będąc w otoczeniu ludzi, którzy mają ten sam problem i próbują się z niego wydostać, ma jednak większe szanse na leczenie swojego problemu.

Wielu pewnie zakrzyknie: ależ nie da się uleczyć alkoholika, gdy on sam tego nie chce! Taka jest obiegowa, medialna opinia w Polsce. Rzeczywiście, gdy alkoholik sam chce się leczyć, szansa na jego sukces wzrasta ogromnie. Nie znaczy to jednak, że przymusowe leczenie nie działa. Wręcz przeciwnie. Przymusowe leczenie daje też dobre wyniki.

Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, więc zajrzałem do badań naukowych w tym zakresie. Jest ich co prawda niewiele, ale wszystkie wskazują, iż przymusowe leczenie też odnosi skutek.

Badanie „A Comparison Between the Involuntary and Voluntary Treatment of Patients With Alcohol Use Disorder in a Residential Rehabilitation Treatment Program” opublikowane w „Journal of Addictions Nursing” w 2019 r. dotyczyło weteranów z problemem alkoholowym. Sprawdzono 60 pacjentów przyjętych na leczenie i 60 pacjentów, których na leczenie skierował sąd. Punktem odniesienia była długość utrzymywania trzeźwości po zakończeniu leczenia. Wynik? „Nie stwierdzono istotnej zależności przy porównywaniu rodzajów motywacji do leczenia w ramach programu leczenia stacjonarnego dla weteranów w odniesieniu do długości okresu utrzymywania się w trzeźwości po zakończeniu leczenia. Dlatego motywacja weterana do leczenia niekoniecznie musi być dokładnym wskaźnikiem wyników leczenia (tj. długości okresu trzeźwości po zakończeniu leczenia) w placówkach stacjonarnych”.

Inne badanie wykonane zostało w Szwajcarii („Involuntary Treatment of Alcohol-Dependent Patients: A Study of 17 Consecutive Cases of Civil Commitment”, University Hospital, Lausanne, 2001 r.). Tu próbka była mała – obejmowała w sumie 15 pacjentów skierowanych do przymusowego leczenia. Gdy badano ich dalsze losy, żyło 14, a tylko 10 zgodziło się na wywiad. „Ośmiu z nich zadeklarowało całkowitą abstynencję, natomiast dziewięciu uznało, że ich problem alkoholowy jest mniej poważny niż wcześniej” – czytamy w badaniu. – „Większość pacjentów retrospektywnie uznała to rozwiązanie za uzasadnione i przydatne”.

Jest też badanie z 2022 r.  – „The association between involuntary alcohol treatment and subsequent emergency department visits and hospitalizations: a Bayesian analysis of treated patients and matched controls” z Australii. Tu prześledzono 231 pcjentów szpitala, którzy byli przymusowo leczeni z uzależnienia od alkoholu. Sprawdzano, jak często trafiali na SOR przed leczeniem oraz po jego zakończeniu. Wnioski obiecujące: „Przymusowe leczenie uzależnienia od alkoholu wiązało się z ograniczeniem korzystania ze świadczeń opieki zdrowotnej w roku po leczeniu, a wyniki nie różniły się od wyników uzyskanych w dopasowanej grupie kontrolnej”.

Jeśli przymusowe leczenie działa, to pozostaje już tylko zmienić polskie prawo tak, by pijących i biorących narkotyki kierowców nie tylko izolować, ale też dawać im szansę na wyrwanie się z nałogu. Przymusową szansę. Wszyscy na tym możemy skorzystać.

Łukasz Zboralski