Connect with us

Rozmowy i opinie

Pertyn ględzi i Pertyn zapier…. czyli o chorobie toczącej dziennikarstwo motoryzacyjne w Polsce

Opublikowano

-

Jeśli polski juror konkursu World Car of the Year nagrywa testy samochodów, w których przekracza prędkości na publicznych drogach i chwali się w wywiadach, że nie przestrzega ograniczeń prędkości, to czego wymagać od innych? Środowisko, które lubi powtarzać, że ma benzynę we krwi powinno wreszcie zrozumieć, że trzeba mieć też olej w głowie

Łukasz Zboralski, redaktor naczelny brd24.pl

Przez przypadek obejrzałem jeden z testów samochodów, które na YouTube publikuje znany dziennikarz motoryzacyjny Maciej Pertyński. I zdębiałem. Bo tuza dziennikarstwa w pewnym momencie na swoim kanale „Pertyn ględzi” pokazuje możliwości samochodu, rozpędzając go sporo ponad 100 km/h na publicznej drodze, na której na filmie widać znaki ograniczające prędkość do 70 km/h.

To mnie zdumiało. Bo Pertyński jest w środowisku dziennikarzy motoryzacyjnych znany, to jedyny polski juror konkursu World Car of the Year. Można powiedzieć – znawca, a dla niektórych pewnie i mentor. I takie zachowanie na drodze?

ZOBACZ FRAGMENT Z ŁAMANIEM PRZEPISÓW PODCZAS TESTU:

Kiedy mu to wytknąłem na profilu facebookowym brd24.pl, szybko zrozumiałem, że to nie była jednorazowa wpadka, błąd, przypadek. Pierwszym, co zrobił Pertyński, było wysłanie do mnie obraźliwego maila: „Donosik? Wysłał Pan już zawiadomienie do prokuratury? Tylko może z pełnym opisem zajścia, co? Bo tak to jest po prostu gówniarstwo”.

Pomijając to, że osoba posiadająca prawo jazdy od ponad 40 lat powinien jednak wiedzieć, iż wykroczeniami na drodze zajmuje się policja a nie prokuratura, frapować zaczęło mnie, co o bezpieczeństwie drogowym myśli człowiek, który reaguje w ten sposób na zwrócenie uwagi na niewłaściwe zachowanie.

Tuz dziennikarstwa: „oczywiście łamię przepisy, szczególnie te o prędkościach”

Napastliwość i sugerowanie potem w dyskusji na FB, że moja uwaga znaczy dla niego mniej niż nasranie mu na maskę samochodu przez ptaka, tylko potęgowały we mnie podejrzenie, że zderzam się z tym „duchem” polskiego dziennikarstwa motoryzacyjnego, o którym wszyscy wiemy, ale nic z nim nie robimy.

I nie myliłem się. Wystarczyła chwila szukania (bo nie jestem fanem pana Pertyńskiego i nie śledzę jego dziennikarskich dokonań) i znalazłem wywiad, którego udzielił serwisowi motopodprad.pl w listopadzie ubiegłego roku. Jest bardziej przerażający niż filmik z testu, na którym dziennikarz łamie przepisy. Bo tuz dziennikarstwa motoryzacyjnego wyznaje w nim swoją „filozofię” jazdy, która okazuje się niebezpiecznie podobna do wyznań drogowych piratów:

„Teraz chyba mam już zupełnie czyste konto, ale najwięcej w życiu dostałem naraz 6 punktów (kiedy „nie zachowałem…” itp. i wjechałem w bagażnik policyjnego radiowozu przede mną). Generalnie oczywiście łamię przepisy, szczególnie te o prędkościach, ale nie przesadzam i zachowuję rozsądek. Mandatów w życiu dostałem (prawo jazdy od 1977 r.) łącznie ze 20 może… Jeden był ze ściganiem międzynarodowym (niezawinione wykroczenie na terenie Szwajcarii, gdzie niewinnych nie ma), ale przed czasami Unii i Schengen, więc ściganie było tylko do granicy Rzeczpospolitej i po roku się przedawniło, o czym mnie powiadomiono na granicy niemiecko-szwajcarskiej, gdy jechałem na kolejny salon samochodowy w Genewie. A byłoby grubo, bo na 80 miałem 120… W Szwajcarii mogliby chyba rozstrzelać”.

Znany dziennikarz przyznaje wprost, że ma gdzieś prawo na drodze, że często przekracza prędkość – ba, jest to wręcz generalną zasadą! I niczego nie nauczyło go nawet to, że – jak sam wyznaje – jego styl jazdy już co najmniej raz skończył się zderzeniem z innym pojazdem, w tym przypadku akurat radiowozem. W rozmowie przyznaje też, że w latach 80. miał wypadek na motocyklu.

Warto dodać, że Pertyński udzielił wywiadu tuż po głośnym wypadku Polaków na Słowacji. W chwili, gdy do aresztu trafił m.in. dziennikarz motoryzacyjny Łukasz K. – szalejący po słowackich drogach mercedesem z parku prasowego.

„Anegdota” o łamaniu przepisów w USA

A to nie wszystkie publiczne wyznania Pertyńskiego. Dwa lata temu jako anegdotę w sieci przedstawił swoje zatrzymanie przez policję w Teksasie (relacjonował ją m.in. portal Poboczem.pl). Już sam wstęp tej anegdoty daje dużo do myślenia. Wynika z niego, że dziennikarz zamiast jechać zgodnie z limitem i mieć tego pewność, ustawia tempomat powyżej granicy:

„Jechałem cały czas na tempomacie, ustawionym na 2-3 mile powyżej limitu, by prędkość rzeczywista była jak najbliżej wymaganej”.

Dalej jest już tylko gorzej. W skrócie – Pertyńskiego zdenerwował „zawalidroga” jadący lewym pasem, więc przekroczył prędkość i wyprzedził go z prawej strony, co było niedozwolonym manewrem. Został zatrzymany przez policjanta jadącego za nim. Upiekło mu się jednak i dostał jedynie ostrzeżenie za zbyt szybką jazdę (którego zdjęciem też się pochwalił).

Pertyński pouczający o bezpieczeństwie

Jednocześnie Maciej Pertyński próbuje występować jako autorytet wypowiadający się na temat bezpieczeństwa na drogach. Na początku czerwca w serwisie Moto.pl opublikował duży tekst z własnymi przemyśleniami na temat tego, jak polskie drogi uczynić bezpieczniejszymi. Proponuje m.in., by policja nie zawsze karała mandatami, ale czasem pouczała:
„Niezbędna jest zmiana podejścia Policji do „ujawniania” wykroczeń, karania za wykroczenia, większy nacisk na nieuchronność reakcji władzy i uświadamianie – można dać mandat, ale czasem wystarczy pouczyć, zrobić wykład, zastopować na poboczu”.

Pisze też, zastanawiająco dziwne słowa, zwłaszcza w świetle swoich własnych deklaracji: „Wielu kierowców popełnia błędy lub wykroczenia/przestępstwa nie dlatego, że ma w nosie przepisy, tylko dlatego, że nie mają pojęcia, o co w nich chodzi – przez to nie dostrzegają powiązania przyczynowo-skutkowego między ich działaniami/zaniechaniem, a konsekwencjami”.

Oprócz tego chce też lepszej organizacji ruchu na drogach, lepszego szkolenia kierowców oraz  poważnego uzasadniania względami BRD każdego znaku ograniczenia prędkości (po co, skoro sam publicznie przyznaje, że ograniczeń się nie trzyma?). Nie pada w tym tekście oczywiście ani jedno słowo o zachowaniu kierowców, którzy doprowadzają do wypadków. Jest za to duży akapit o „szarlataństwach związanych z jazdą na rowerze” i o zakazaniu wyprzedzania się ciężarówek.

To dopełnia obrazu myślenia Pertyńskiego jako kierowcy i jako eksperta. W skrócie: sam przepisy mam w dupie i jeżdżę za szybko, ale naprawić trzeba wszystko wokół, zwłaszcza skupić się na rowerzystach, wówczas na polskich drogach będzie bezpieczniej.

Śmiech przez łzy pojawił się u mnie, gdy do tego wszystkiego wyczytałem, że Maciej Pertyński zasiadł w zarządzie utworzonego niedawno Polskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Motoryzacyjnych. Stowarzyszenie to chce m.in. stworzyć projekt nauki bezpieczeństwa drogowego w szkołach (sic!). Mam nadzieję, że to tylko obietnice, bo takich ekspertów jak Pertyński powinno się trzymać z daleka od młodzieży.

Święte krowy dziennikarskie

Przypadek Macieja Pertyńskiego nie jest jedynym. W środowisku dziennikarstwa motoryzacyjnego jest wiele osób przyzwoitych, ale i wielu takich, którzy uważają, że im wolno więcej – że na publicznych drogach można testować samochody tak, jak na torach.

Ten rodzaj myślenia i działania przyniósł już kilka tragedii – wspomnijmy choć jazdę 150 km/h przez Warszawę i śmierć Jarosława Zabiegi czy niedawne zabicie głowy słowackiej rodziny.

Musimy zacząć domagać się w świecie dziennikarskim szanowania prawa i standardów. Nie możemy przymykać oka na dziennikarskie „testy”, podczas których łamie się prawo i stwarza zagrożenie dla innych na drodze. Nie możemy uznawać za ekspertów od porad bezpiecznej jazdy takich dziennikarzy jak Maciej Pertyński, którzy nie tylko pokazują łamanie prawa na drodze ale jeszcze deklarują, że jest to wręcz stałym elementem ich jazdy.

Tak, wiem, że zostanę nazwany frustratem, zazdrośnikiem, ormowcem… Przywykłem, że tak reagują ludzie, którym mówi się, że powinni przestrzegać prawa, bo nie są sami na drodze. Mimo wszystko mam nadzieję, że środowisko zacznie się oczyszczać. Także dzięki mówieniu o takich sprawach głośno. Bo nie możemy wychowywać rzeszy kolejnych „dziennikarzy” i blogerów, którzy na YouTube będą pokazywać nam „osiągi samochodów”. Bo takie dziennikarstwo wpływa też na rzesze kolejnych młodych kierowców, dla których brak poszanowania dla przepisów stanie się normą. Za dużo mamy już mogił z tego powodu.

Łukasz Zboralski