Connect with us

Społeczeństwo

Śmierć z napisem „Trzeba zapierdalać”. Pięć lat więzienia za życie Julii i Weroniki?

Opublikowano

-

Miał samochód z nakleją „Trzeba zapierdalać”. I jechał tak szaleńczo, jak głośny pirat z ulicy Sokratesa w Warszawie. Przez niego zginęły dwie 18-latki. – Dostał karę tylko pięciu lat więzienia. Czy dlatego, że tamten wypadek wydarzył się w stolicy, a nasz na prowincji i w żadnej telewizji o nim nie mówili? – pyta Justyna Migacz, która straciła córkę

Czarna kurtka z kapturem. Biała bluza. Czarne bojówki. Podkoszulek. Czarne majtki. Czarny stanik. Białe skarpety. Okulary korekcyjne. Karta bankomatowa Pekao. Klucze do drzwi – dwie sztuki. Gotówka – 160 zł w banknotach i 25 zł w bilonie.

Tyle zostało rodzicom po 18-letniej córce Julii Migacz. Na komendzie w Nowym Sączu 5 lipca 2021 r. jej mama kwituje odbiór rzeczy. I słyszy, że jest rozgoryczoną matką, która niesłusznie do wszystkich ma pretensje. – Nie ma świadków, nie ma monitoringu, samochód nie jego, pani nic nie zrobi, trzeba żyć dalej – tyle usłyszała od prowadzącego śledztwo.

– Sprawca wypadku, który odebrał nam córkę, jechał jak szaleniec, pod prąd, 128 km/h i złamał wszelkie reguły – mówi Justyna Migacz, matka Julii. – Dlaczego on został skazany na pięć lat więzienia, a kierowca który zabił pieszego na ulicy Sokratesa w Warszawie dostał wyrok prawie ośmiu lat? Przecież Dawid J. przez swoje zachowanie zabił aż dwie osoby. Czy to się różni tylko tym, że do jednego wypadku doszło w stolicy i był głośny medialnie, a moja córka i jej koleżanka zginęły w prowincjonalnym mieście? To o to chodzi? – dopytuje.

Ja wiedziałam, że coś złego się stało

Julia Migacz mieszka na przedmieściach Nowego Sącza. Jest jedynaczką. Uwielbia swoich rodziców, a dla nich jest też oczkiem w głowie. Dobrze im razem. Zwłaszcza podczas podróży, które wszyscy uwielbiają. Julia kocha góry. Zdarza się, że są w Zakopanem co tydzień. Podhale to jej świat.

A oprócz tego? Nauka. Dużo nauki. Ma ambicje. Chce udowodnić wszystkim, że zda maturę z języka hiszpańskiego, którego w miejscowym liceum się nie uczy. Zabiera się za niego sama. Rodzice załatwiają korepetytorkę. Kobieta jest zdumiona tym, jak nastolatka szybko robi postępy.

 

„CHCĘ BYĆ SZCZĘŚLIWA, NIEZALEŻNA, ZADOWOLONA Z ŻYCIA, OSIĄGNĄĆ SUKCES. CHCĘ BYĆ PIĘKNĄ DOBRĄ KOBIETĄ, KTÓRA NICZEGO ANI NIKOGO SIĘ NIE BOI. NIE CHCĘ NA NIC NARZEKAĆ, CHCĘ CIESZYĆ SIĘ TYM, CO JEST, MAŁYMI RZECZAMI”
[WSZYSTKKIE WYRÓŻNIENIA POCHODZĄ Z PAMIĘTNIKA JULII MIGACZ]

 

Rodzice mówią „poukładana”. I to nawet widać w jej pokoju. Wszystko uporządkowane. Książki do nauki w jednym miejscu, do czytania i rozrywki w innym. Lubi porządek.

– Nie miała wielu znajomych, raczej niewielu – mówi mama Julii, Justyna Migacz. – Nie wychodziła za często. Czas spędza w domu.

Julia Migacz w szkole podstawowej. Fot. arch. rodzinne

W niedzielę 14 marca 2021 r. Julia jednak chciała gdzieś wyjść. Najpierw umówiła się z Wiktorią. Bliską przyjaciółką. Ta jednak ma ambicje takie jak Julia. Stawia szkołę nad rozrywki, a w poniedziałek ma sprawdzian z matematyki. Nigdzie nie idzie. Musi zakuwać.

Julia zmienia plan. Umawia się z Weroniką. To koleżanka z klasy, choć nie tak bliska. Przez Weronikę Julia zna też Mateusza P. Chłopaka zapisała w telefonie jako „Mateusz Renaul”. Mama śmiała się nawet, że nie dodała „t” na końcu i nie potrafi zapisać poprawnie francuskiej marki. Tydzień wcześniej Julia z Weroniką i Mateuszem P. wyjechała, by oglądać w pobliskiej wsi „żywą szopkę”. Tym razem Mateusz P. też przyjeżdża reanult po nastolatkę.

Tego wieczoru Justyna Migacz ma złe przeczucia. Jeszcze dziś trudno jej o tym mówić. Czasem łamie się jej głos. – Julia gdziekolwiek wychodziła, zawsze miałam z nią kontakt – opowiada. – Wracała najpóźniej koło godziny 19, a tu była już  po 20, a jej brak. Napisałam esemesa, chciałam wiedzieć, o której będzie. Nie odpisała. A ona zawsze dawała znak. Tydzień wcześniej, gdy była u koleżanki, odpisała mi z jej telefonu, bo własny się jej rozładował. Napisałam kolejnego esemesa. Dzwoniłam. Nie odbierała, choć sygnał był…

Mama zaczęła dzwonić do koleżanek Julii, pytać. W końcu weszła na stronę lokalnych mediów. Przeczytała, że doszło do wypadku drogowego. Czyta, że 18-latka była reanimowana. Czuje niepokój, ale zaraz oddycha z ulgą. – Tylko mi się to wszystko nie zgadzało. Bo Julia pojechała z Mateuszem P., a tam rozbiły się ford i seat – wspomina Justyna Migacz. – Przybliżałam zdjęcia. Nie było renault. Mąż też mówił, żebym przestała, że nasza „Żaba” jest poukładana, rozsądna. To nie o niej.

 

„CHCĘ DOBRZE ZNAĆ ANGIELSKI I HISZPAŃSKI. CHCĘ ĆWICZYĆ, BIEGAĆ, MEDYTOWAĆ. CHCĘ ROBIĆ COŚ ZE SWOIM ŻYCIEM. NIE CHCĘ STAĆ W MIEJSCU. CHCĘ PODRÓŻOWAĆ, POZNAWAĆ NOWE KULTURY, BYĆ OTWARTA NA NOWYCH LUDZI. NIE CHCĘ BYĆ SMUTNA, NIEZADOWOLONA”

 

Pani Justyna w końcu nie wytrzymuje, dzwoni na policję. – Nie potwierdzili żadnych informacji, powiedzieli, że przyjedzie do nas patrol. Przyjechali. Nawet nie wiem, jak to nam powiedzieli, bo zaczęłam wtedy krzyczeć… – wspomina ten moment. – Prosiłam, by zawieźli nas na miejsce wypadku. Odpowiedzieli, że nie mogą tego zrobić. Byłam w szoku. Złapałam kluczyki. Wybiegłam z domu. Nawet nie wiem, jak tam dojechałam. Na miejscu wypadku nie było już nic…

Julia Migacz uwielbiała wycieczki w góry. W Zakopanym z rodzicami bywali często Fot. arch. rodzinne

Julia Migacz uwielbiała wycieczki w góry. W Zakopanym z rodzicami bywali często Fot. arch. rodzinne

Na „jojku”

To, co działo się tego wieczoru, udaje się zrekonstruować dopiero podczas procesu, gdy zeznają świadkowie. I podczas rozmów nieoficjalnych.

Renault prowadzone przez Mateusza P. najpierw zatrzymuje się na cmentarzu. Weronika ma tam ojca. Julia idzie z nią zapalić znicz. Stamtąd jadą na „jojko”. Tak od wielu lat miejscowi nazywają parking nieopodal ronda przy Białym Klasztorze w Nowym Sączu. To tam nocami spotykają się młodzi ludzie, którzy chcą pochwalić się swoimi podrasowanymi samochodami. Ryczą silniki, niesie się nie tylko hałas, ale i smród palonej gumy. Młodzianie mają swoje miejsce, gdzie „latają bokiem”, czyli próbują driftować. Nielegalnie. Niebezpiecznie. Mieszkańcy tej okolicy mieli tego tak dość, że odetchnęli z ulgą, gdy pod koniec 2022 r. miasto decydowało się założyć tam monitoring i rozpisało przetarg.

Gdy Mateusz P. z dziewczynami jest na „jojku”, zjawiają się tam z kolei jego znajomi. Jest 22-letni Dawid J. Przyjeżdża srebrnym fordem focusem. Potem zajawia się jeszcze Mateusz G., kolega Dawida. Poznali się na tym parkingu i przypadli sobie do gustu. Mateusz G. zajeżdża volkswagenem golfem IV z 1999 r., który bierze od mamy. Przywozi zabraną po drodze koleżankę Kasię. Na parkingu wszyscy spędzają około godziny. Co robią? Od zmarłych się nie dowiemy. Żywi twierdzą, że nic złego. Że tylko gadają.

 

„WIEM, ŻE MOGĘ DALEKO ZAJŚĆ, GDY TYLKO SIĘ POSTARAM I BĘDĘ WIERZYĆ, ŻE MI SIĘ UDA”

 

Dawid proponuje, by pojechać na punkt widokowy do Woli Kroguleckiej. Wszyscy się zgadzają. Do jego forda na siedzenie pasażera wsiada Weronika. Julia siada z tyłu za nią. Za kierowcą na tylnej kanapie siada Mateusz P. Swój samochód zostawia, szkoda mu paliwa, jak wszyscy się zmieszczą.

Za kierownicę golfa wsiada Mateusz G. Zabiera Kaśkę. Zanim ruszą dzwoni jeszcze do innej koleżanki – Karoliny. Dziewczyna chce się z nimi wybrać, więc najpierw jadą pod Galerię Trzy Korony. Karolina przychodzi do nich z pobliskich bloków, gdzie mieszka.

Po tym, jak zatrzymują się na wieży widokowej, mają następny pomysł – przejażdżka nad stawy w Starym Sączu. Ruszają. W takim samym składzie. Zamykają drzwi samochodów. Ostatni raz. Potem te drzwi szarpią już tylko ci, którzy chcą nieść pomoc.

128 km/h na czołówkę

Ford i golf kierują się na obwodnicę Nowego Sącza. W dniu wypadku Mateusz G. przyznaje policjantom, że przez kilka kilometrów jadą blisko siebie. Potem Dawid przyspiesza. Mateusz twierdzi, że stracił go z oczu, bo wpuszczał inne pojazdy z bocznych dróg. Potem, gdy samochody zjechały na stację paliw, w oddali zobaczył srebrnego forda, który zjeżdżą na lewy pas. Potem zaczęły stawać inne samochody.

Jak do tego doszło? Dwa dni później wypadek rekonstruuje biegły sądowy Stanisław Bębenek. Wskazuje, że Dawid rozpędził forda do olbrzymiej prędkości i pojechał pod prąd, omijając z lewej strony wysepkę rozdzielającą pasy ruchu.

 

„WIELE RZECZY SIĘ NAUCZYŁAM. WIĘCEJ ROZUMIEM, BARDZIEJ ROZUMIEM ŚWIAT. NAUCZYŁAM SIĘ TAKICH RZECZY JAK TO, ŻE LUDZIE  SĄ RÓŻNI, NIE WSZYSCY POSTĘPUJĄ WOBEC MNIE FAIR, ALE NIE PRZEJMUJĘ SIĘ TYM. UCZĘ SIĘ LUDZI I SAMEJ SIEBIE. NAUCZYŁAM SIĘ TEGO, ŻE ŻYCIE PRZEMINIE I MUSZĘJE WYKORZYTAĆ”

 

Potem, zaraz za wysepką, gdy próbował szybko wrócić na właściwy pas na prawą stronę, gwałtownie skręcił kierownicą. To wówczas autem zaczęło zarzucać. Zdaniem biegłego Bębenka miał wtedy na prędkościomierzu 128 km/h. I nie umiał już opanować samochodu. Ford wpada w poślizg, autem ponownie zarzuca na lewą stronę i sunie na przeciwny pas ruchu. Tam z naprzeciwka nadjeżdża seatem alteą Zygmunt S. Nic już nie może zrobić. To mgnienie oka. Samochody zderzają się czołowo-bocznie.

– On widział, widział światła przed sobą, a nawet nie próbował zwolnić! – mówi Justyna Migacz. – Przecież normalnym odruchem byłoby zahamować. On tego nie zrobił. Sąd uznał jednak, że to nie był zamiar ewentualny zabójstwa, bo w ostatnim momencie próbował wrócić na swój pas. To nie jest normalne.

Taką samą opinię, jak rodzice, mieli eksperci. W analizie wykonanej na zamówienie pokrzywdzonych 21 marca 2023 r. eksperci od rekonstrukcji wypadków – dr inż. Piotr Krzemień i dr hab. inż. Andrzej Gajek – stwierdzili, że Dawid J. umyślnie naruszył zasady ruchu drogowego i „świadomie wjechał na lewy pas w miejscu niedozwolonym i jazdę ową kontynuował przez długi czas, co potęgowało znane mu już zagrożenie”, lecz co gorsza „w sposób nieuzasadniony trwał w tym zagrożeniu, tym samym pozbawiając się możliwości uniknięcia wypadku”. Eksperci zaznaczają, że sąd powinien rozważyć, czy było to zabójstwo z zamiarem ewentualnym.

Ford focus, którym Dawid J. doprowadził do wypadku Fot. OSP Stary Sącz

Ford focus, którym Dawid J. doprowadził do wypadku Fot. OSP Stary Sącz

Mateusz G. zatrzymuje się kilkanaście sekund po zderzeniu. Widok jest koszmarny. Ford focus zatrzymał się w rowie, z uniesionym przodem. Z bliska widać, że zawisł na ogrodzeniu. Mateusz G. podbiegł najpierw do drzwi kierowcy, ale nie mógł ich otworzyć. To się udało innemu świadkowi wypadku. Był weterynarzem, wiedział, jak pomagać. Kierowca był przytomny, więc zostawili go na poboczu. Razem wyciągają jeszcze Mateusza z tylnego siedzenia. Mocują się potem z pasem Julii. Świadek zapamiętał, że dziewczyna jęczy z bólu. Gdy udaje się ją odpiąć, bada puls. Słaby. Reanimuje. Uważa, że drugiej z dziewczyn pomóc już nie zdoła. Mimo jego zaangażowania, Julia umiera.

Mateusz G. czuje, że robi mu się słabo. Wraca do golfa i już z niego nie wychodzi. Do domu zabierają go rodzice.

Julii nie zabierają rodzice. Z drogi późnym wieczorem zabiera ją specjalistyczna firma, która zajmuje się przewożeniem ciał.

Nie brałem udziału w wyścigu. „Jestem pewien, ale nie tak do końca”

Dawid nie potrafi wytłumaczyć prokuratorowi, dlaczego pojechał tak szybko i ominął z lewej strony wysepkę rozdzielającą pasy ruchu w przeciwnych kierunkach. Nic nie pamięta. No, z trudem przypomina sobie „jakby obrazy”. Widzi wysepkę rozdzielającą jezdnie z prawej swojej strony. Potem już zapamiętał tylko pisk opon. Dalsze wspomnienia ma już tylko po wypadku. Tego, jak doprowadził do tragedii, nie przypomina sobie również potem, podczas procesu.

Jednak zaraz po wypadku policjanci, którzy byli na miejscu zdarzenia, odnotowali w protokole, że kierowca forda rozmawiał z ratownikami medycznymi. Miał im powiedzieć, że ścigał się na drodze z kolegą z golfa. Policjanci odnotowują: „W toku ustalonych czynności ustalono, że Mateusz G. mógł przyczynić się do zdarzenia drogowego”. Mateusz G. zostaje w tej sprawie przesłuchany na komisariacie w Nowym Sączu. Przyznaje, że jechał wtedy ok. 500 m za Dawidem i w pewnym momencie zobaczył, jak kolega zderza się z innym samochodem. Twierdzi, że się nie ścigali.

 

„LUBIŁAM BUDOWAĆ DOMI Z KOCÓW Z TORI. JEŹDZIĆ GDZIEŚ NP. DO ZAKOPANEGO Z RODZICAMI I TORI. JAK BYŁAM MŁODSZA – BAWIĆ SIĘ Z KUZYNAMI”

 

Mecenas Wojciech Michalik, pełnomocnik rodziny Julii próbuje wrócić do tych wyznań Dawida. Postuluje przesłuchanie ratowników. Na miejscu było pięć zespołów. Z tych, których przesłuchano, nikt nie przypomniał sobie, by kierowca opowiadał o wyścigu.

Wątek wyścigu pojawia się jednak jeszcze raz. I to w ustach samego Dawida, gdy zostaje zatrzymany przez prokuraturę i przesłuchiwany w obecności swojego adwokata. Śledczy pytają, dlaczego jechał 128 km/h. Odpowiada, że musiał kogoś wyprzedzać, ale nie wie, kogo. I choć prokurator jeszcze nic nie mówi o ściganiu się po drodze, Dawida sam wypala: „raczej nie ścigałem się z kolegą. Wyścigi nie były nam w głowie”. Wtedy śledczy dopytuje już wprost, czy ścigał się na drodze z Mateuszem G.? „Nie. Jestem tego pewien, ale nie tak do końca” – odpowiada chłopak. Nie potrafi odpowiedzieć, czy po wypadku mówił komuś o tym, że urządzili sobie nielegalny wyścig. „Nie pamiętam” – ucina.

Potem, podczas procesu Dawid mówi, że został zaskoczony pytaniami o wyścig, był w szoku. To dlatego mógł tak najpierw odpowiadać.

Choć przyznaje się do winy – spowodowania wypadku śmiertelnego – prokuratura wnioskuje o trzymiesięczny areszt. Wskazuje, że chłopak nie ma stałego miejsca zamieszkania, że może wpływać na świadków i próbować ustalać wersję wydarzeń, których przed prokuratorem nie pamiętał. Sąd się zgadza na areszt.

Policjanci wciąż tropią wątek wyścigu. Ci z Nowego Sącza proszą o pomoc kolegów z Krakowa, gdzie w szpitalu przebywa ranny Mateusz P. Chcą, by zadano mu pytanie, czy Dawid z Mateuszem G. ścigali się na drodze. Ale chłopak jest podpięty pod respirator. Nic nie powie. Policja przesłuchuje go miesiąc później. Wciąż jeszcze leży w łóżku. Z wypadku nic nie pamięta. Na pytanie o wyścig nie odpowiada wprost: „Ja nie mogę wypowiedzieć się, czy Dawid i Mateusz ścigali się”.

 

„MAM PRAWO CHCIEĆ TEGO, CZEGO CHCĘ. MAM PRAWO ROBIĆ TO, CO KOCHAM. MAM PRAWO DO ŻYCIA”

 

W sądzie nie udaje się udowodnić, że młodzi mężczyźni się ścigali. Justyna Migacz uważa, że to dlatego, że świadkowie wypadku niczego nie chcieli powiedzieć. – Ich zeznania były żenujące. Nic nie widzieli, nic nie słyszeli – denerwuje się matka Julii. – Moja córka i Weronika nie były ich dobrymi znajomymi. Za to jest nim Dawid. No to go bronili… Ostatnia pasażerka Mateusza G. nigdy nie pojawiła się w sądzie. Wynajęłam prywatnego detektywa, by ją znalazł. Wiem, że jest w Holandii. Wyjechała i nigdy tu nie wróciła. Zerwała kontakty.

„Trzeba zapierdalać”?

Na zdjęciach z wypadku widać, że na klapie bagażnika rozbitego forda widnieje naklejka. Jej treść jest prosta: „Trzeba zapierdalać”. Taki napis jasno daje do zrozumienia otoczeniu, że kierowca jest tym, który kpi z prawa i przepisów. Że jeździ szybko. Za szybko.

W sądzie Dawid przyznaje, że to on nalepił ten napis. „Z głupoty, bo ją dostałem” – tłumaczy. Zarzeka się też, że nie uczestniczy w grupach promujących szybką i agresywną jazdę. Jednak z drugiej strony klapy samochodu widnieje na zdjęciach i inna naklejka „Nigh Race Nowy Sącz”. Tę też przykleił. „Naklejką nie chciałem pokazać, że popieram takie jazdy, tylko że byłem na tym wydarzeniu” – zeznaje potem. I podkreśla, że był tylko widzem.

Dawid wyznaje, że najszybciej w życiu jechał 160 km/h i to na autostradzie. Na terenie Nowego Sącza miał nie przekraczać 100 km/h. „Wydaje mi się, że umiałem panować nad autem przy takich prędkościach” – mówi na procesie. Bagatelizuje też fakt, że po wypadku w jego samochodzie znaleziono kajdanki i dwa opakowania gazu pieprzowego.

Na klapie bagażnika forda, którym kierował Dawid J. widać dwie naklejki: "Lubię zapierdalać" i "Night Race - Nowy Sącz". Fot. OSP Stary Sącz

Na klapie bagażnika forda, którym kierował Dawid J. widać dwie naklejki: „Lubię zapierdalać” i „Night Race – Nowy Sącz”. Fot. OSP Stary Sącz

Jeden ze znajomych Dawida, 21-latek który jeździ BMW z nakleją „Trzeba zapierdalać” potem w sądzie dziwi się zainteresowaniu hasłem. „Taką naklejkę ma co trzeci samochód w Sączu” – przekonuje.

Rodzina Julii zamawia opinię psychologiczną, w której psycholog transportu Magdalena Fronc odnosi się do naklejki „Trzeba zapierdalać”. Czytamy w niej: „Wulgarna forma wyżej wymienionego komunikatu świadczy o stosowaniu agresji werbalnej w sytuacji prowadzenia pojazdu. Stanowi również pośrednią informację, że kierowca jadący wyżej wymienionym pojazdem nie zamierza stosować się do przepisów ruchu drogowego i przestrzegać zasad bezpieczeństwa. Co więcej, komunikat >>Trzeba zapierdalać<< może być odebrany jako rodzaj zachęty dla innych do łamania przepisów prawa drogowego oraz jako prowokacja do wyścigów drogowych”.

 

„JESTEM AMBITNA. JESTEM ZDYSCYPLINOWANA. JESTEM WOLNA. JESTEM DOBRA”

 

Psycholog zwraca też uwagę na kajdanki i gaz. „Wspomniane rzeczy są ściśle powiązane ze światem przestępczym. Istnieje więc podstawa, by przypuszczać, że ich właściciel nie tylko przejawia tendencje do zachowań agresywnych i przestępczych w sytuacji kierowania pojazdem, ale również w innych sferach życia społecznego” – pisze Fronc.

Psycholog puentuje, że wszystko to świadczy o niedojrzałości społecznej Dawida J. Uważa, że ma skłonność do ryzyka. I ostrzega: „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że kierowca, który cechuje się wysoką skłonnością do zachowań ryzykownych, będzie je kontynuował pomimo wcześniej wyrządzonych szkód”.

To niejedyna opinia. Sam Sąd Rejonowy w Nowym Sączu też zamawia opinię psychologiczną dotyczącą sprawcy wypadku. Sporządza ją biegła Małgorzata Manuska. To w tej opinii wyczytać można, że Dawid miał spory kłopot z uzyskaniem prawa jazdy – zdał egzamin dopiero za siódmym razem.

Psycholog wskazuje, że tak wydarzenia, które go w życiu ukształtowały (nie możemy ujawnić prywatnych szczegółów z jego życia) mogły spowodować, że może zachowywać się w sposób nieprzewidywalny, gdy ma potrzebę zaimponowania innym.

Manuska pisze też, że przyklejenie naklejki „Trzeba zapierdalać” było zachowaniem kompensacyjnym. Dawid chciał utożsamiać się z grupą, którą uważał za atrakcyjną społecznie, a wcześniej sam miał trudność z nawiązywaniem szerokich relacji. „Nie można wykluczyć, że chciał się popisać, poczuć lepiej, zaimponować pasażerom, dać upust swoim wyobrażeniom o swojej sile, sprawności, stworzyć wrażenie przynależności do określonego środowiska rówieśniczego, poczuć się lepiej” – czytamy w opinii.

Telefon odzyskuje pamięć

Dwa miesiące po wypadku adwokat reprezentujący rodziców Julii składa wniosek o przeprowadzenie dowodów – ustalenie numerów telefonów wszystkich uczestników przejażdżki fordem i golfem oraz przebadanie przez biegłego, czy tuż przed wypadkiem lub w jego trakcie wymieniali wiadomości, dzwonili, używali komunikatorów. Ten trop jednak nie doprowadza do żadnych nowych dowodów.

Niespodziewanie jednak matka zmarłej Weroniki odblokowuje jej iPhone, którego odebrała po wypadku z policji wraz z innymi drobiazgami córki. Na telefonie jest film nagrany w samochodzie. Widać na nim dwóch młodych ludzi – jeden jest kierowcą, a drugi pasażerem – i jak pędzą 120 km/h.

 

„W ŻYCIU NAJBARDZIEJ POMAGA MI PRZEKONANIE, ŻE WSZYSTKO JEST MOŻLIWE DZIĘKI CIĘŻKIEJ PRACY”

 

– Ta szalona jazda odbywała się na Alei Piłsudskiego w Nowym Sączu. Tam obowiązuje ograniczenie do 60 km/h – mówi Justyna Migacz. – Tymczasem w sądzie obrońca Dawida stwierdził, że nie rozpoznaje miasta…

Na nagraniu widać mężczyzn ubranych w podobne kurtki, jakie mieli Dawid i Mateusz P. Obaj jednak się nie rozpoznają w sądzie. Nic o tym nagraniu nie potrafią powiedzieć.

– W aktach sprawy pojawił się historyczny film ukazujący, iż Dawid J. poruszał się kilka dni przed wypadkiem z prędkością ok. 120 km/h przez centrum Nowego Sącza, gdzie obowiązywała dopuszczalna administracyjnie prędkość 60 km/h. Sąd co prawda zapoznał się z tym filmem, jednak nie był on podstawą wyrokowania – mówi mec. Jonatan Hasiewicz, pełnomocnik rodziców Julii Migacz. –  Powodem głównym było to, iż nie można było znaleźć świadka który jednoznacznie by potwierdził czy za kierownicą na tym filmie siedział Dawid J. Była jedna osoba, która widziała to zdarzenie ale na rozprawie w swoich zeznaniach „chroniła” Dawida J. i nie chciała wskazać, czy na tym filmie to on kierował pojazdem.

Sąd nie chce przeprowadzić badania antropologicznego postaci widocznych na filmie. Uznaje to za zbędne. W końcu jest oskarżony, przyznaje się do winy, wszystko wiadomo i można już skazać. I skazuje.

Pięć lat za „zabójstwo drogowe”?

– W swojej praktyce zawodowej w zdecydowanej mierze występuję w charakterze obrońcy lub oskarżyciela posiłkowego w sprawach o przestępstwa w ruchu drogowym z art. 177 par. 1 i 2 Kodeksu Karnego. Przez blisko 15-lat pracy nie widziałem tak rażącego świadomego przypadku pogwałcenia zasad bezpieczeństwa ruchu drogowego – mówi brd24.pl mecenas Jonatan Hasiewicz, który reprezentował w sądzie rodziców Julii Migacz.

Dlatego wnioskował o wymierzenie Dawidowi kary 8 lat pozbawienia wolności. Zauważa, że była to popisowa jazda z prędkością – według różnych biegłych – sięgającą 120-150 km/h i to pod prąd, rozpoczęta przed skrzyżowaniem. Dla mecenasa Hasiewicza była to nieuzasadniona brawura, która doprowadziła do tragedii. – W toku sprawy ustalono także to, iż Pan Dawid J. działał i był aktywny w grupie lubującej się w celowym łamaniu przepisów ruchu drogowego „Night Race – Nowy Sącz”, a więc jego zachowanie w dniu tragicznego wypadku drogowego było motywowane chęcią zaimponowania innym uczestnikom ruchu drogowego w tym jego koledze który poruszał się za nim w bliskiej odległości – mówi mec. Hasiewicz. –  Stąd jako pełnomocnik pokrzywdzonych wykazywałem istotną okoliczność, czyli celowość działań oskarżonego i liczenie się przez niego z poważnymi negatywnymi konsekwencjami takiego zachowania. Tak naprawdę w rozpatrywanej sprawie mieliśmy do czynienia z zamiarem ewentualnym w którym sprawca przewiduje możliwość popełnienia przestępstwa i godzi się na to. Nie sposób stwierdzić, iż działanie Dawida J. nie było świadome i celowe. Chęć i próba zaimponowania rówieśnikom skłoniła go do tak radykalnie niebezpiecznych zachowań w ruchu drogowym – podkreśla i dodaje: – Sądy karne co do zasady obawiają się wydawać wyroki w górnej granicy zagrożenia przestępstwa z art. 177 par. 2 Kodeksu Karnego, czyli 8 lat pozbawienia wolności, natomiast ten przypadek nosił znamiona realnego „zabójstwa drogowego”, gdzie kierujący pojazdem wszystkie manewry i zachowania wykonywał świadomie i celowo, licząc się z możliwymi negatywnymi konsekwencjami swoich zachowań. Niestety, ale od ostatnich 5-8 lat mówi się o wprowadzeniu takiego przestępstwa do Kodeksu Karnego w zakresie przestępstw w ruchu drogowym, ale do tej pory nie jest ono zmaterializowane w przepisach mimo prac i sugestii samego Ministerstwa Sprawiedliwości.

Sąd Rejonowy w Nowym Sączu, tak jak i później Sąd Okręgowy w Nowym Sączu uznały, że Dawid J. jest winny spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym. W kwietniu 2023 r. zapadł już prawomocny wyrok, w którym mężczyźnie wymierzono karę 5 lat pozbawienia wolności. Dawid J. ma też 10-letni zakaz prowadzenia pojazdów. Rodzinom zmarłych nastolatek ma zapłacić po 30 tys. zł, koledze Mateuszowi P. – 5 tys. zł, a kierowcy seata, w którego wjechał – 1 tys. zł.

– Sąd podkreślał, że to jest młody człowiek. A moja córka nie była młoda? Jeszcze młodsza! Ja z mężem też nie jesteśmy jeszcze starzy, ale nasze życie już się skończyło – denerwuje się Justyna Migacz. – Brano też pod uwagę, że Dawid działa w wolontariacie. Tylko on to robi po wypadku. Wcześniej tak nie postępował. Natomiast córka, którą mi odebrał, owszem, była wolontariuszką.

 

„WIERZĘ, ŻE WE WSZECHŚWIECIE WSZYSTKO JEST POŁĄCZONE I WSZYSTKO JEST PO COŚ”

 

– W Polsce co do zasady w sądach karnych ukazuje się „piractwo drogowe” jako pomyłkę kierowcy, nieszczęśliwy wypadek lub nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Tak też było w sprawie Dawida J., gdzie jego obrońca argumentował na rozprawach w Nowym Sączu iż jest on „młody”, po wypadku działa „społeczne” i był to „przypadek” że z prędkością – uśredniając opinie biegłych – ok. 140 km/h „pomylił strony wyspy kanalizującej” na skrzyżowaniu – komentuje mec. Hasiewicz. – Należy szczerze przyznać, że na sali sądowej na rozprawach brzmiało to niemalże groteskowo w kontekście okoliczności zdarzenia, ale zapewne sąd karny wziął część tych argumentów pod uwagę zaniżając wymiar kary do 5 lat pozbawienia wolności. Często sądy karne same doszukują się okoliczności „łagodzących” u sprawców takich zdarzeń, co niejednokrotnie prowadzi do powstania okoliczności łagodzących mających wpływ na wymiar kary.

***

Oba pokoje Julii w jej rodzinnym domu pozostały nietknięte od 14 marca 2021 r. – Czy to pani pomaga, że tak pozostało? – pytam Justynę Migacz.

– Ja nie umiem tych rzeczy… nie umiem tego… ja po prostu może ciągle się łudzę, że ona wróci – odpowiada ze łzami.

Jedno z ostatnich zdjęć Julii Migacz z mamą Justyną Fot. arch. rodzinne

Jedno z ostatnich zdjęć Julii Migacz z mamą Justyną Fot. arch. rodzinne

Łukasz Zboralski