Connect with us

Społeczeństwo

Wstrząsające dane UE: polskie drogi najbardziej śmiercionośne w Europie

Tego już nie da się przykryć ogłaszaniem policyjnych akcji „prędkość” ani bajaniem polityków o „planowanych zmianach” – z europejskiego podsumowania ETSC jasno wynika, że polskie drogi są najbardziej śmiercionośne w UE. Czy Polacy w końcu zaczną domagać się od władz działań?

Opublikowano

-

Tego już nie da się przykryć ogłaszaniem policyjnych akcji „prędkość” ani bajaniem polityków o „planowanych zmianach” – z europejskiego podsumowania ETSC jasno wynika, że polskie drogi są najbardziej śmiercionośne w UE. Czy Polacy w końcu zaczną domagać się od władz działań?

Ćwiczenia ratunkowe na drodze S3. Fot. GDDKiA

W wypadkach drogowych ginie trzykrotnie więcej Polaków niż Brytyjczyków. Na zdjęciu ćwiczenia ratunkowe na drodze S3. Fot. GDDKiA

Europejska Rada Bezpieczeństwa Transportu (ETSC) opublikowała najnowszy raport dotyczący bezpieczeństwa ruchu drogowego.  I od razu wstrząs – w tym roku wyjątkowo Rada nie przyznała nagrody za poprawę BRD żadnemu z krajów. Bo Unia ma coraz większy kłopot z dalszą poprawą.
Wszystko dlatego, że najlepsi – jak Szwedzi, Duńczycy czy Norwegowie – wykorzystali już większość narzędzi takich jak budowa lepszej infrastruktury, skuteczny nadzór i edukacja, więc powoli dochodzą do ściany i będą musieli poszukać nowych narzędzi. Z kolei najgorsi w Europie – a są to Polska, Bułgaria, Rumunia i Chorwacja – od lat nie potrafią wdrożyć nawet tego, co najlepsi już dobrze przetestowali.

Druzgoczący polski „wynik”

Po wzroście ofiar i wypadków w 2016 r. (pamiętamy odebranie fotoradarów gminom przed wyborami, prawda?) ubiegły rok zakończył się w Polsce lekkimi spadkami. Ale to marność. Nadal jesteśmy na piątym miejscu od końca pod względem ofiar śmiertelnych wypadków liczonych na milion mieszkańców. Częściej umierają w wypadkach tylko Bułgarzy, Rumuni i Serbowie.

Liczba ofiar wypadków na milion mieszkańców w 2017 r. Źródło: Raport ETSC

Liczba ofiar wypadków na milion mieszkańców w 2017 r. Źródło: Raport ETSC

Jak bardzo Europa wciąż nam ucieka widać, gdy porównamy się do innych. W najbezpieczniejszej pod tym względem Norwegii w 2017 r.  wypadkach ginęło 20 osób na milion mieszkańców. Niewiele więcej w Wielkiej Brytanii i Szwecji – mniej niż 28 na milion. W Danii, Irlandii, Holandii, Estonii, Niemczech i Hiszpanii w wypadkach traciło życie 32-39 osób na milion mieszkańców.
W Polsce ten wskaźnik wyniósł 74 osoby na milion mieszkańców. Średnio na polskich drogach ginie więc trzykrotnie więcej Polaków niż Brytyjczyków na ich trasach. Żadnym pocieszeniem nie jest dla nas to, że są jeszcze kraje gorsze od nas w Europie – czyli zamykające stawkę Serbia (92), Bułgaria (96) oraz Rumunia (99).

Jest jednak jeszcze gorzej niż może się wydawać. ETSC zestawiła bowiem dane dotyczące śmiertelności na drogach uwzględniające liczbę ofiar na miliard kilometrów przejechanych przez samochody – to jeden z najbardziej dokładnych wskaźników, bo oddaje też natężenie ruchu na drogach. Okazuje się, że biorąc pod uwagę ostatnie trzy lata (2015-2017) to polskie drogi stanowią dla kierowców największe śmiertelne niebezpieczeństwo w Europie (owszem, nie z wszystkich krajów ETSC pozyskała takie dane, a dane z Polski to lata 2013-2015, ale akurat między rokiem 2015 a 2017 różnica w polskiej statystyce jest niewielka, mało znacząca).

Ten wykres powinien wstrząsnąć nie tylko ministrem infrastruktury odpowiedzialnym za politykę BRD w kraju ale całą polską klasą polityczną, która od lat nie potrafi nawet ustanowić instytucji mającej wpływ na decyzje dotyczące bezpieczeństwa na drogach.

Liczba ofiar wypadków na miliard kilometrów przejechanych przez samochody w latach 2015-2017 Źródło: Raport ETSC

Liczba ofiar wypadków na miliard kilometrów przejechanych przez samochody w latach 2015-2017 Źródło: Raport ETSC

Informacja o tym, że podróż samochodem w Polsce to największe ryzyko śmierci w wypadku powinna też wreszcie wstrząsnąć samymi Polakami. Czy jest szansa na to, że przestaną z pobłażaniem patrzyć na wykroczenia drogowe i zaczną domagać się od władz radykalnych działań, które doprowadzą do tego, że ani oni ani ich bliscy nie będą narażeni na tak wielkie ryzyko tylko dlatego, że chcą gdzieś dojechać samochodem?

Jak to się stało? 

Ktoś, kto z takimi danymi styka się pierwszy raz może być zdziwiony. No bo jak to? Przecież od lat słyszy o tym, że wciąż w Polsce na drogach jest bezpieczniej. I że zrobiliśmy ogromny postęp w porównaniu do tego, co było jeszcze dwie dekady temu.
Otóż to – czym zasłaniają się politycy ukrywający fakt, że naprawdę nie chcą podejmować żadnych działań – to tylko część prawdy. Bo owszem, pewien postęp się dokonał. Ale gdy spojrzymy na to, czego w tym czasie zdołali dokonać w innych krajach w Europie, widać, jak boleśnie mało zrobiono w Polsce. I że raczej wszystko stało się niejako samo – poprzez budowę sieci dróg, której nie mieliśmy.

Zmiana procentowa w liczbie ofiar wypadków drogowych w Europie w latach 2001 - 2017. Źródło: Raport ETSC

Z danych ETSC widać wyraźnie, że od 2001 r. w ograniczaniu liczby ofiar wypadków prześcignęli nas nie tylko ci, którzy ten wskaźnik mieli już niewielki (a więc było im trudniej!), ale także kraje takie jak Estonia, Litwa, Łotwa czy wreszcie Czechy i Słowacja.
A przecież, gdyby w Polsce podjęto jakiekolwiek działania sprawdzone w tamtych krajach (ileż to opracowań naukowych mamy na polskich półkach, z ilu doświadczeń europejskich możemy skorzystać od ręki!), to moglibyśmy być liderem poprawy i co roku odbierać nagrodę ETSC.

Dlaczego tak się nie dzieje? To najlepiej oddaje obrazek z wczorajszej konferencji ETCS podczas prezentacji nowego raportu. Występujący na niej minister z Norwegii pokazywał, że w poprawę BRD w tym kraju zaangażowani są wszyscy – rząd, organizacje pozarządowe, większość władz dużych miast. Razem tworzą system działań i – inaczej niż w Polsce – ten system realizują.
Dodawał też, że temat bezpieczeństwa ruchu drogowego jest stale obecny w kampaniach wyborczych w tym kraju.
W Polsce temat ten też jest obecny w kampaniach wyborczych. Tuż przed wyborami w 2011 r. w ramach kampanii polscy politycy – bez merytorycznych podstaw i zwracania uwagi na to, do jakich prędkości projektowano trasy – zwiększyli dopuszczalne limity prędkości na polskich drogach (skok wypadków). A tuż przed wyborami w 2015 r. polscy politycy lekką ręką odebrali samorządom prawa do korzystania z wszystkich urządzeń rejestrujących wykroczenia na drogach (w kolejnym roku wzrost wypadków śmiertelnych w tych miejscach sięgnął ponad 40 proc.). Widać różnicę?

Platforma Obywatelska w podejmowaniu działań BRD była dyletancka. Wiele działań podejmowano tylko dla marketingu, a wpadki merytoryczne trudno by nawet wyliczać. Zamiast stworzyć wreszcie instytucję, która mogłaby wpływać na decyzje w tej sprawie (dziś kompetencje takie ma jedynie premier – bo różne dziedziny BRD rozproszone są w różnych ministerstwach), kupiła od Banku Światowego za milion złotych raport o tym, jak to zrobić. A potem zamiast budować instytucję stworzyła stanowisko wiceministra i pełnomocnika BRD dla posła Pawła Olszewskiego, który potem jako pełnomocnik podniósł w Sejmie rękę za likwidacją fotoradarów, co chyba najlepiej świadczy o tym, jak bardzo wszystkie te nominacje i działania były złe.

Rząd PiS miał być inny. Z raportem otwarcia BRD w pierwszym roku rządów wyliczył wszystkie zaniechania i kłopoty. Okazało się jednak dość szybko, że zaczyna w tej sprawie działać gorzej niż poprzednicy, których krytykował.
Gdy Sławomira Nowaka można było krytykować za wprowadzenie fotoradarów na drogi pod hasłem likwidowania „morderców” zamiast miękkiego mówienia o ratowaniu życia, tak już minister Andrzej Adamczyk nie wpisał nawet do oficjalnego rządowego planu rozbudowy systemu, na który GITD ma zabezpieczone pieniądze z UE.
I choć obecne władze lepiej wybierają problemy BRD nadające się na kampanie społeczne, to na kampaniach niestety kończą. Nie były w stanie nawet ujednolicić dopuszczalnej prędkości w obszarach zabudowanych do 50 km/h, choć pod tym względem jesteśmy wyjątkiem w Europie i szef ETSC Antonio Avenoso wytykał nam to niedawno podczas wizyty w polskim Sejmie.

Nikt nie jest też w stanie wpłynąć na pracę policji, która np. od lat prowadzi akcje „trzeźwe poranki” podczas, gdy właśnie policyjnych danych widać, że pijani kierowcy powodują w Polsce wypadki popołudniami i wieczorami.

Nikt nie jest w stanie zaproponować – choćby za niektóre wykroczenia – wyższych mandatów. Choć wiadomo od dawna, że ich wysokość w Polsce relatywnie do średnich dochodów jest dramatycznie niska na tle Europy.

Nikt nie jest w stanie wdrożyć innych mechanizmów, które budziłyby mniejszy opór niż podwyżka mandatów – np. powiązania kar za niektóre wykroczenia z wysokością składki OC lub wprowadzenia obowiązku używania opon zimowych w wyznaczonym przedziale czasu w zależności od warunków (pod względem klimatu znów jesteśmy wyjątkiem w Europie).

Taką listę zaniedbań można rozbudowywać jeszcze o całe tomy.

Pozostają dwa kluczowe  pytania:

Czy rząd postawi na pełnomocnika, który zbuduje instytucję i system BRD z prawdziwego zdarzenia z zapewnionym finansowaniem?

Czy społeczeństwo jest już na tyle obywatelskie, by wywrzeć na politykach presję w tej sprawie?

Łukasz Zboralski