Connect with us

Rozmowy i opinie

Trzeba w Polsce odsiać złych instruktorów OSK. Należy zmusić ich do kolejnej certyfikacji

Opublikowano

-

Instruktorzy nauki jazdy to grupa zawodowa, która jest jednym ze słabych ogniw bezpieczeństwa drogowego w Polsce. Nigdy nie byli przygotowywani do kształcenia bezpiecznych kierowców. Wielu z nich sama nie jeździ bezpiecznie i nie chce nawet tego zrozumieć. Tych ludzi z zawodu trzeba w końcu odsiać. Najłatwiej – dając im czas na zdobycie państwowego certyfikatu na dobrym egzaminie, bez którego nie będą mogli dalej prowadzić takiej działalności
Łukasz Zboralski, redaktor naczelny portalu brd24.pl Fot. brd24.pl

Łukasz Zboralski, redaktor naczelny portalu brd24.pl Fot. brd24.pl

Wiem, ten tekst oburzy wielu instruktorów jazdy. Trudno. Prawda, zwłaszcza przykra, przyjmowana jest najczęściej z agresją. Gdybyśmy się o to martwili, nigdy nie zmusilibyśmy w Polsce kierowców mandatami do bezpieczniejszej jazdy (a to się wybitnie udało).

Zacznę od anegdot. Mam taką przyjemność znać pewnego 18-latka, który od 3 miesięcy jest dumnym posiadaczem prawa jazdy. No i ma samochód od rodziców. Kiedy mi go pokazywał, zapytałem, czy instruktor nauki jazdy pokazał mu, jak zapiąć prawidłowo pas bezpieczeństwa. Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Powtórzyłem pytanie, czy pokazywał instruktor, jak zapiąć pas, jak powinien być prowadzony przez ciało itd. Młody kierowca przecząco pokręcił głową. Zapytałem więc, czy instruktor pokazał mu, jak zająć poprawną pozycję za kierownicą. Znów pokręcił przecząco.

Na koniec, 18-latek sam skonstatował, że szkolenie nie było za dobre. Że sam wymusił podczas nauki jazdy praktycznej na drodze, żeby instruktor pozwolił mu podjąć manewr wyprzedzania. Bo tego wcześniej mu nigdy nie kazał zrobić.

Drugi obrazek. 17-latka, która niebawem skończy 18-lat odbywa kurs. Opowiada, że jej instruktor, mężczyzna, starszy, podczas nauki pozwalał sobie co chwilę na tekst o „babach, które nie potrafią jeździć”. Ponieważ osoba jest młoda i asertywna, poinformowała pana nauczyciela, że nie życzy sobie tego rodzaju komentarzy.

Co ma przekazać ten, który sam nie rozumie?

Dwa przypadki z życia, to tylko dwie sytuacje. Ot, jeden instruktor mizogin, a drugi olewający podstawowe sprawy dla bezpieczeństwa przyszłych kierowców na drodze. W każdym zawodzie zdarzą się czarne owce. Tak? To przejdźmy na chwilę do faktów.

Znany w Polsce były policjant, a dziś biegły ds. rekonstrukcji wypadków drogowych Wojciech Pasieczny, na niedawnej mazowieckiej konferencji poświęconej BRD zaprezentował własne badania wykonane na grupie instruktorów, egzaminatorów i uczestników kursów na prawo jazdy. Badania wykonał do swojej pracy naukowej. Wyniki porażające:

– instruktorzy nauki jazdy przekraczają dopuszczalne prędkości na drogach w zakresie 5-20 km/h;

– egzaminatorzy WORD przekraczają dopuszczalne prędkości na drogach w zakresie 5-30 km/h;

– uczestnicy kursów nauki na prawo jazdy przekraczają prędkości o 10-50 km/h.

To pierwszy dowód, czarno na białym – instruktorzy nauki jazdy (ale i z tej samej gliny ulepieni egzaminatorzy) w prywatnym życiu robią coś sprzecznego z tym, czego nauczają. Zatem zdecydowana większość z nich nie rozumie wagi jazdy zgodnej z zasadami w kontekście limitów prędkości. Z pewnością wielu z nich nie rozumie nawet, skąd biorą się limity prędkości i czemu służą. Jak przyszłych kierowców może nauczyć bezpiecznej jazdy ktoś, kto sam tak nie jeździ?

Kolejne fakty – to raport NIK dotyczący systemu szkolenia i egzaminowania kierowców. Ten dokument także poniekąd tłumaczy niski poziom wiedzy instruktorów OSK (ale tłumaczy go tylko trochę). Kontrolerzy Izby przebadali system i nie mieli żadnych wątpliwości, że jest wyłącznie na szkolenie do zdania egzaminu, a nie wyszkolenie bezpiecznego i odpowiedzialnego kierowcy. Bo już samych już kandydatów na instruktorów – a więc tych, którzy uczą przyszłych kierowców – egzaminuje się bardziej z zasad przeprowadzania egzaminów a nie z zasad dotyczących szkolenia. „To z kolei jest niewątpliwie jedną z przyczyn powszechnie funkcjonującego zjawiska polegającego na tym, że szkolenia kandydatów na kierowców – prowadzone przez instruktorów edukowanych i egzaminowanych w powyższy sposób – są również szkoleniami zorientowanymi wyłącznie na egzamin, a nie na bezpieczne i odpowiedzialne kierowanie pojazdami. Zdaniem NIK stanowi to jeden z najpoważniejszych mankamentów polskiego systemu szkolenia i egzaminowania” – czytamy w dokumencie.

NIK wytknął też inny problem – dziś instruktorem OSK może zostać ktoś, kto ma zaledwie podstawowe wykształcenie i dwa lata doświadczenia za kierownicą. Spróbujcie teraz wyobrazić sobie rodziców szkolnych dzieci, gdyby dyrektor szkoły pozwolił ich pociechy uczyć na przykład polskiego człowiekowi, który sam ma zaledwie podstawowe wykształcenie. Wiecie, jaka byłaby awantura? Tymczasem w Polsce rodzice w ogóle nie protestują oddając dzieci w ręce takich nauczycieli jazdy samochodem, czyli w sprawie, w której efekty nauczania związane są bezpośrednio z tym, czy dziecko będzie narażone na utratę życia lub zdrowia. Kuriozum.

Podsumowując: przyszłych kierowców w Polsce wychowują dziś rzesze instruktorów, którzy sami nie mają pojęcia o bezpiecznej jeździe, łamią prawo na drogach i skupiają się na jedynym „sukcesie” zawodowym, jakim jest „zdanie egzaminu” przez kursanta. To patologia. Niesłychana patologia. Jej owoce zbieramy od dekad.

Dać szansę utrzymania się w zawodzie

Jak to wszystko zmienić? Nie tak trudno. Znów Polska przez swoje zapóźnienie jest w uprzywilejowanej sytuacji. Możemy skorzystać z doświadczeń wielu krajów, które swoje systemy szkolenia i egzaminowania rozwijały tak, by służyły bezpieczeństwu przyszłych kierowców, a nie grupom urzędników czerpiących majątkowe korzyści ze słabego szkolenia i egzaminowania (zdawalność za pierwszym razem egzaminu w Polsce to średnio niecałe 30 proc., w krajach zachodniej Europy 60-70 proc.). Wystarczy zebrać najlepsze doświadczenia systemów z Europy i wdrożyć je w Polsce. Na przykład czerpiąc od Szwedów, których wnikliwość i drogę szczegółowo opisywałem.

Pierwszym krokiem musi być zaprojektowanie w Polsce nowego egzaminu na prawo jazdy. Jeśli on będzie sprawdzał, czy kierowca rozumie bezpieczne i empatyczne poruszanie się po drogach, to instruktorzy OSK zostaną niejako zmuszeni do takiej nauki. Wprowadzenie na egzaminach testu percepcji ryzyka, który UE i tak na nas wkrótce wymusi, byłoby takim krokiem. Oczywiście, trzeba jeszcze raz przejrzeć bazę pytań na egzamin teoretyczny i wywalić z niej zagadki z niuansów prawa, a dołożyć pytań, które nie tylko sprawdzają wiedzę z Prawa o ruchu drogowym, ale też kształtują prawidłowe postawy.

To jednak nie wystarczy. Nie da się uciągnąć tego systemu z instruktorami OSK, którzy nie rozumieją, jak bezpiecznie jeździć. Dlatego państwo powinno tu też położyć kres chaosowi i bylejakości. Należy zaprojektować egzamin, który pozwoli odsiać z zawodu tych, którzy nie będą potrafili przestawić się na nowe tory. Najpierw trzeba dać wszystkim instruktorom szansę – szkolenia, w których wytłumaczy im się nowe podejście i go nauczy. Potem trzeba jednak ich przetestować. Pomóc może np. nowy certyfikat, którego brak za 5 lat powodowałby uniemożliwienie dalszej pracy w tym zawodzie.

Jeśli to wszystko dobrze zaplanujemy, przygotujemy zmianę pokoleniową dla naszych dzieci i wnuków. One będą miały wreszcie szansę odebrać dobrą edukację jako przyszli kierowcy.

Łukasz Zboralski