Connect with us

Społeczeństwo

Cała prawda o Smart Kid Belt

Opublikowano

-

Oskarżenia w Internecie ze strony blogerów związanych ze sprzedażą fotelików samochodowych, czarny PR. Wreszcie – zakulisowa próba modyfikacji przepisów na poziomie ONZ i Komisji Europejskiej, w której udział brali giganci z branży fotelikarskiej. Czy polskie urządzenie Smart Kid Belt ma wady, czy jednak jedyną jego wadą jest fakt, że zagroziło rynkowi wartemu miliardy euro?

Czy Smart Kid Belt jest niebezpieczny dla dzieci czy dla producentów fotelików?

Od kiedy w sklepach w 2017 r. pojawił się Smart Kid Belt – urządzenie, w którym można przewozić w samochodzie dzieci ze starszej grupy wiekowej – nie cichną rzekome kontrowersje związane z tym produktem.

Sam zajmowałem się tą nowością w portalu brd24.pl. Sprawdziłem wówczas m.in. status certyfikatu PIMOT (okazało się, że firma mogła go używać, bo za niego zapłaciła) oraz zasięgnąłem opinii ekspertki z Volvo Cars Safety Centre dotyczącą interpretacji jej prezentacji, którą przytaczali producenci Smart Kid Belt.
Tu spotkało mnie pierwsze zaskoczenie związane z całą branżą urządzeń przytrzymujących dla dzieci w samochodach. Prof. Lotta Jakobsson jasno wypowiedziała się, że podkładki są tak samo bezpieczne dla starszych dzieci, jak foteliki samochodowe. Tymczasem w Polsce „poddupniki” są rzeczą wręcz wyklętą. Są piętnowane i odradzane. Głównie przez… osoby zajmujące się sprzedażą fotelików samochodowych.

Gdy dłużej przyglądałem się sprawie Smart Kid Belt, okazało się, że głosy krytyczne, wobec tego urządzania płyną publicznie głównie ze strony osób, które na co dzień zajmują się… sprzedażą fotelików samochodowych.

Zacząłem badać tę sprawę głębiej i dotarłem do materiałów, które wskazują, że polski produkt do przewożenia próbowano zdyskredytować na dużo wyższym poziomie niż lokalni sprzedawcy w Polsce. Zaangażowani są w to największy europejscy producenci fotelików. Opisałem to w dużym dziennikarskim śledztwie w tygodniku „Do Rzeczy”. Teraz chcę do tej sprawy wrócić, gdyż w tej wojnie rozegrała się kolejna bitwa. Wygrana przez polskiego producenta.

Jak Polacy wykorzystali wynalazek Bohlina

Trudno opowiedzieć historię Smart Kid Belt bez wyjaśnienia, jak działają urządzenia przytrzymujące dla starszych dzieci w samochodach. W tym przypadku swoje zadanie ochrony spełnia – tak jak w przypadku dorosłych – wyłącznie genialny wynalazek pracującego dla Volvo inżyniera Nisla Bohlina, czyli pasy bezpieczeństwa. To pasy w przypadku zderzenia przytrzymują na miejscu także ciało dziecka. Muszą być jednak dopasowane do jego ciała – i w tym cała (no, prawie cała) tajemnica tego typu urządzeń. Ważnym jest zwłaszcza dolna część pasa – nie powinna przechodzić przez brzuch dziecka, ale przytrzymywać je przechodząc przez kości miednicy. Stąd m.in. prof. Jacobsson z Volvo uważa, że podkładki są tak samo dobre jak foteliki. Pozwalają bowiem na właściwe prowadzenie pasa biodrowego.

W 2016 r. trzech Polaków – Maciej Łuczak, Norbert Gałuszewski i Krzysztof Markowski – wpadło na pomysł, by spróbować dopasować pas do ciała dziecka w inny sposób. Założyli spółkę Smart Kid S.A. Cel postawili sobie taki: skonstruować coś bezpieczniejszego, a nie koniecznie tak drogiego dla klientów jak fotelik samochodowy. Gałuszewski i Markowski latami pracowali wcześniej dla koncernu Red Bull, marketing mieli więc w małym palcu. Łuczak od lat pracował dla firm produkujących foteliki samochodowe. Opracowywał w nich ulepszenia.

Ich pomysłem okazał się pas z klamrami, którym można spiąć pas bezpieczeństwa tak, by pasował do ciała dziecka. Nazwali to Smart Kid Belt. Pozostała im najtrudniejsza część. Przeprowadzić testy w certyfikowanej jednostce, by otrzymać homologację (świadectwo o tym, że urządzenie międzynarodową normę ECE R44-04 dla urządzenia bezpieczeństwa samochodowego dla dzieci).
Smart Kid Belt testowano w Przemysłowym Instytucie Motoryzacji (PIMOT) w Warszawie wiosną 2016 r. Wyniki okazały się nawet lepsze niż założenia konstruktorów.

Pozytywny wynik testów otwierał przed polską firmą światowe rynki, więc jeszcze w 2016 r. złożyli wniosek o wydanie homologacji w Transportowym Dozorze Technicznym w Polsce. Dostali ją w lipcu 2017 r.
Smart Kid Belt trafił z ceną wielokrotnie mniejszą od fotelików samochodowych – 99 zł – trafił na półki polskich sklepów. Zaczęto go też sprzedawać w winnych krajach UE, ale i poza nią: w Japonii, Korei, Singapurze czy Stanach Zjednoczonych (gdzie także spełnił wymagania certyfikacji FMVSS 213).

– Gdy tylko zaczęliśmy sprzedawać w Polsce Smart Kid Belt, natychmiast ci, dla których staliśmy się groźną konkurencją, zaczęli kampanię ostrzeżeń przed naszym produktem – opowiada brd24.pl Norbert Gałuszewski. – Rozumieliśmy tę sprawę od strony marketingowej. No bo po prostu wystraszyli się, że zabierzemy im część tego wielkiego tortu jakim jest rynek urządzeń dla dzieci.

Cicha zmiana przepisów

W tym samym czasie, gdy Smart Kid Belt wchodził na rynki, na poziomie ciała ONZ – Global Road Safety Partnership – rozpoczęły się zakulisowe działania, które miały zablokować polski produkt. Właściciele firmy Smart Kid S.A. nie byli tych zabiegów świadomi, dowiedzieli się o nich dopiero, gdy sprawa trafiła do Komisji Europejskiej.

GRSP to grupa, która decyduje o Regulaminie EKG ONZ. To ona określa m.in. normy homologowania urządzeń przytrzymujących dzieci w samochodach – zawarta jest w nim norma ECE R44-04 dotycząca urządzeń do przewożenia dzieci w samochodach

W czerwcu 2016 r. Rosjanie zgłosili nieformalny dokument na grupie roboczej GRSP. Zaproponowali zmianę jednego punktu regulaminu – punktu 2.8.8. – w taki sposób, że w ogóle wykluczać miał w przyszłości homologowanie takich urządzeń (oczywiście innych niż foteliki) jak Smart Kid Belt. Ta propozycja musi zadziwiać. Chodzi bowiem o to, żeby w ogóle nie sprawdzać, czy tego rodzaju urządzenie pozytywnie przechodzi test. Zakaz i koniec. Jedyna droga – badanie takich urządzeń dla najstarszych dzieci… zawsze z fotelikami samochodowymi.

Krótko potem Rosjanie, którzy mają też kilku dużych producentów fotelików, rozwiązali „problem” z Smart Kid Belt szybciej i po swojemu – ponieważ polski produkt miał homologację, odebrali Polakom certyfikat pozwalający na wwożenie towarów na teren Euroazjatyckiej Unii Celnej. Dlaczego? Bo tak. I od tego momentu produkt, który ma prawo być sprzedawany w Rosji, po prostu nie może do niej zostać przewieziony.

Kraje UE posiadające wielkich producentów fotelików na taki toporny ruch jak Rosjanie nie mogły sobie pozwolić. Znalazły jednak inny sposób.

Poprawka do poprawki

Rosyjska poprawka nr 11 do Regulaminu EKG ONZ została wysłana do Komisji Europejskiej i tam przyjęta na mocy tzw. megadecyzji w lutym 2017 r. To zamknęło w przyszłości rynek dla podobnych innowacji jak polska. Nie rozwiązywało jednak „sprawy” sprzedaży Smart Kid Belt w UE. I właściwie ten zabieg prawny uczynił polskiego producenta jedynym i wyłącznym potentatem w takich rozwiązaniach – miał bowiem homologację, której w przyszłości nikt już zdobyć nie będzie mógł.

Zapewne dlatego nieco ponad rok od przeforsowania zmiany Regulaminu EKG ONZ, sprawa Smart Kid Belt znów stanęła na grupie roboczej GRSP.

Tu warto wyjaśnić, że urzędnicy w tej grupie korzystają z doradców. A ciałem doradczym jest tam CLEPA – ogromne międzynarodowe zrzeszenie producentów związanych z motoryzacją. W zrzeszeniu tym zasiadają np. przedstawiciele Cybex – niemieckiej firmy produkującej foteliki (obecnie wchodzi w skład globalnej grupy Goodbaby International Holdings Limited), są tam też przedstawiciele innego giganta produkującego foteliki – Britax Römer (europejska siedziba główna firmy jest w niemieckim Leipheim, tak samo jak fabryka). W CLEPA są też dwie inne firmy – koncern Dorell Juvenile (posiadający w portfolio m.in. kupioną od Holendrów markę fotelików Maxi-Cosi) oraz Newell Brands (produkujący foteliki w ramach marki Graco).

W 2019 roku w grupie roboczej GRPS zaczęto formułować tezę, zgodnie z którą Smart Kid Belt nie powinien być sprzedawany, ponieważ poprawiony regulamin EKG ONZ zakazuje przyznawania homologacji takim urządzeniom oddzielnie.

Tej tezy jednak nie udało się obronić. Ponieważ Poprawka nr 11 do regulaminu weszła w życie w lutym 2017, na zasadzie ogólnych przepisów przejściowo instytucje wydające homologację mogły to robić jeszcze przez 12 miesięcy. Polskie produkt uzyskał homologację w lipcu 2017 r., a więc zmieścił się w czasie. Być może tego dziwacznego poglądu o działaniu prawa wstecz na forum ONZ nie udałoby się obalić, gdyby nie działania polskiego producenta.
– Bo właśnie wtedy z polskiego bloga zajmującego się sprzedażą fotelików dowiedzieliśmy się o tym, co wyprawia się z regulaminem na poziomie ONZ – wspomina Krzysztof Markowski ze Smart Kid S.A. – Zrozumieliśmy, że ktoś próbuje nas wykluczyć z rynku za wszelką cenę, urągając nawet prawu. To był dla nas szok.

Firma Smart Kid S.A. postanowiła nie dopuścić do przeforsowania takiej bariery. W Komisji Europejskiej przedstawiła opinie prawne, z których jednoznacznie wynikało, iż nawet zgodnie z poprawionym regulaminem EKG ONZ można było homologować Smart Kid Belt.

Podczas śledztwa dziennikarskiego dla „Do Rzeczy” pytałem urzędników ONZ i Komisji Europejskiej, czy zasiadanie producentów fotelików dziecięcych w grupie, która zajmuję się tworzeniem oraz modyfikacjami regulaminu uderzającego w ich bezpośrednią konkurencję, nie jest konfliktem interesów. Nikt z tych osób nie uznał, że tak na to należy patrzeć. Nikt nie zauważa w tym problemu.

Co tam prawo, badania – po prostu wycofać

Gdy wydawało się, że atak wewnątrz grupy ONZ został rozbrojony, niespodziewanie w grudniu 2019 r. sama Komisja Europejska złożyła oficjalną 18 poprawkę do regulaminu EKG ONZ.

– W dokumencie zawierającym ową poprawkę obok zdjęcia rosyjskiego urządzenia do spinania pasów bezpieczeństwa w samochodzie sprytnie zestawiono zdjęcie Smart Kid Belt, jakby chodziło o te same produkty – wskazuje Markowski. – Dokument ten zawierał taką oto dziwaczną konkluzję: że bez względu na to, czy produkt ma homologację, bez względu na jego wyniki w testach zderzeniowych, nie powinien być dopuszczony do sprzedaży.

W dokumencie KE zestawiono homologowany Smart Kid Belt (z lewej) z rosyjskim produktem. W ten sposób oba zaprezentowano, jako nieodpowiednie do przewożenia dzieci

Wyglądało więc na to, że ktoś w próbie blokowania Smart Kid Belt posunął się do ostateczności. I chyba przekroczył granicę. Bo takie podejście – wycofywanie z rynku jakiegoś produktu bez względu na jego wyniki testów i homologację – podważyłoby w zasadzie zaufanie do wszelkich homologowanych produktów.
– Można by pokazywać palcem i mówić: o, a ten fotelik na przykład też trzeba wycofać. Co z tego, że miał homologację. Ktoś z tym atakiem na nas wyraźnie przestrzelił – uważa Markowski.

Podczas posiedzenia grupy roboczej GRSP Krzysztof Markowski wytknął manipulacje i wskazał, że podnoszone zagrożenia w dokumencie z poprawką nie dotyczą Smart Kid Belt. Odbił się jednak od muru. W głosowaniu tylko przedstawiciel Polski był przeciw kontrowersyjnej poprawce. Reszta zagłosowała „za”. Komisja Europejska nie była już tak odważna. Po kilku miesiącach rozpatrywaną poprawkę regulaminu nr 18… odrzuciła w całości.

Czy to był koniec kłopotów Smart Kid Belt? Ależ skąd…

Dodatkowy test i co z niego wynika

Podczas rozmów w dyrekcji Generalnej ds. Rynku Wewnętrznego, Przemysłu, Przedsiębiorczości i MŚP w Komisji Europejskiej (zajmuje się takimi sprawami) ostatecznie uzgodniono, że Smart Kid Belt należy poddać dodatkowym testom w Joint Reaserch Centre (JRC). Komisja zdecydowała się na taki ruch, pomimo iż polski producent deklarował dostęp do innych 150 testów wykonanych w akredytowanych jednostkach zgodnie z regulaminem.

– Oczywiście nie jest to komfortowa sytuacja, że przebadany i zatwierdzony produkt ktoś chce badać jeszcze raz, ale byliśmy pewni, że Smart Kid Belt przejdzie te badania dobrze, bo w każdej jednostce certyfikacyjnej i badawczej je przechodził. Ostatecznie byliśmy spokojni – opowiada Markowski.

Badania zaproponowane przez KE przeciągały się od czerwca 2020 r. do października. Ich wyniki opublikowano dopiero w listopadzie. Dlaczego tak późno – zaraz się w tekście wyjaśni.
Dodatkowe testy JRC zdaniem przedstawicieli Smart Kid S.A. wyszły rewelacyjnie. Oprócz jednego wniosku. Takiego, którego nie rejestrują żadne czujniki na manekinie imitującym zapięte dziecko. Ocenić można było to jedynie „na oko”.

Urzędnicy przeprowadzili testy nie tylko z planowanym manekinem P3 i P6, ale także z dużym manekinem P10 – który odpowiada dziecku ważącemu 32 kg. I zdaniem urzędników w tym przypadku pas biodrowy miał przechodzić podczas uderzenia poza strukturą miednicy.

– Po pierwsze nawet Szwedzi zalecają już przewozić takie dzieci jak manekin P10 w samych pasach bezpieczeństwa. Po drugie, rzekome przechodzenie pasa poza strukturą miednicy naprawdę tam nie zaistniało – opowiada Markowski. – Ale tego dopiero mogliśmy dowiedzieć się, gdy z prawnikiem wywalczyliśmy dostęp do filmów z testu. Bowiem z Komisji Europejskiej dano nam sam 100-stronicowy raport. No i na filmie, a konsultowaliśmy to z ekspertem od badań zderzeniowych, następuje poluzowanie pasa już przy pełnym wychyleniu manekina, identycznie jak w przypadku fotelików. Pas działa najmocniej chwilę przed tym wychyleniem, to wówczas właśnie zabezpiecza dziecko. Wytknięto więc nam wadę rzekomą. Nie mamy też pewności, czy w ogóle badanie nie zostało przeprowadzone na rozkalibrowanym manekinie. Bo te manekiny z czasem się zużywają i nikt już tego potem nie sprawdza– komentuje Markowski. – Dodam tylko, że postulowaliśmy przeprowadzenie dodatkowego testu weryfikacyjnego na nowocześniejszym manekinie Q10 i nam tego odmówiono.

Przedstawiciele Smart Kid S.A. zauważyli też, że podczas testów JRC manekin został zapięty w ich urządzeniu niewłaściwie.

Smart Kids S.A. wynajęła więc prywatne laboratorium w Stanach Zjednoczonych, które posiadało manekina Q10 i zleciła wykonanie testu zgodnie z regulaminem ECE 44.04. Wynik? – Taki, jak można się było spodziewać, czyli zero uchybień w kwestiach bezpieczeństwa – mówi Krzysztof Markowski

Pozycja startowa podczas testu Smart Kid Belt

Pozycja pasa biodrowego w momencie poprzedzającym maksymalne wychylenie głowy

Jak widać na powyższych zdjęciach z testu, pas biodrowy nie tylko nie przechodzi poza miednicę, ale nie przesunął się nawet o milimetr.

Podejrzany manekin, którego nikt nie usuwa

Przy wykorzystaniu do testów Smart Kid Belt w badaniach JRC manekina P10 i odmowie wykorzystania nowocześniejszego manekina Q10 warto zatrzymać się na dłużej.

Manekin P10 to stara konstrukcja, która czasem podczas testów nie odzwierciedla właściwie biomechaniki ludzkiego ciała. Nie jest to wiedza tajemna. Mówią o tym oficjalne dokumenty opublikowane jeszcze w 2014 r. przez ONZ.

Doskonałą wiedzę o problemie z manekinem P10 mają m.in. stowarzyszeni w CLEPA producenci fotelików samochodowych. Dowód? Na 46. posiedzeniu GRSP 3 września 2014 r., na którym była mowa o problemach z manekinem P10, obecny był m.in. dyrektor techniczny Britax Romer Farid Bendjellal. Jak wynika z protokołu był tam też reprezentujący tę samą firmę Michael Grohspietsch. Oprócz nich na posiedzeniu byli też przedstawiciele firmy fotelikarskiej Cybex (Franz Peleska, Raoul Bader, Christoph Thurn) oraz przedstawiciele firmy fotelikarskiej Recaro (Thomas Vogt, Gerd Mitter).

To ważne w kontekście dawniejszych testów, w których m.in. dyskredytowano podkładki (czyli rodzaj urządzeń przytrzymujących, który Szwedzi z Volvo uważają za produkty właściwe). Przykłady? W 2017 r. firma Britax w Wielkiej Brytanii opublikowała film z testu porównawczego własnego fotelika i podkładki. Swoją wiedzę na temat słabości manekina P10 postanowili wykorzystać do promocji własnego produktu. Na foteliku posadzono nowoczesnego poprawnie zachowującego się manekina Q10, na podkładce… manekin P10. Film z tego testu trafił potem do mediów, w których ostrzegano przed używaniem „niebezpiecznych” podkładek.

Kadr z brytyjskiego filmu porównującego w teście fotelik samochodowy i podkładkę. Tylko oko fachowca z branży zauważy, że na podkładce posadzono manekina starego typu – P10, a na foteliku jego nowoczesnego następcę – Q10

Kadr z brytyjskiego filmu porównującego fotelik samochodowy i podkładkę dla dzieci. Konsument zauważy tylko, że manekin na podkładce zachował się dużo gorzej. Nie będzie miał pojęcia o tym, że manekin P10 czasem w testach zachowuje się nieprzewidywalnie, inaczej niż posadzony na tym teście w foteliku manekin Q10

Można by pomyśleć, że to przypadek, że użyto dwóch różnych manekinów w teście porównującym podkładkę i fotelik. Jednak to nie zdarzało się tylko raz. Taki sam test podkładki dziecięcej firma Britax Romer przeprowadziła z manekinem P10 dekadę wcześniej w 2008 r.

W nowym Regulaminie ONZ, który dopiero zacznie obowiązywać, do przeprowadzania testów można stosować już tylko manekiny serii Q w tym Q10. Dlaczego jednak – skoro od 2014 r. wiadomo, że manekin P10 potrafi na testach zachowywać się nieprawidłowo – wciąż można homologować urządzenia wykorzystując manekina, co do którego są zastrzeżenia?
Z jednej strony, na pewno trzeba było dać czas ośrodkom certyfikującym na wymianę bardzo drogich urządzeń. Te na całym świecie systematycznie przechodzą na manekiny Q10. Z drugiej strony, utrzymywanie w grze manekina P10 mogło być na rękę producentom fotelików samochodowych. Pewnym tropem są właśnie testy, w których swoje foteliki z manekinami Q10 porównywali z konkurencją, do której wsadzali manekiny P10

Uderzenie dyrektywą

Tymczasem zanim w listopadzie upubliczniono wyniki dodatkowego badania Smart Kid Belt zleconego przez Komisję Europejską, Holendrzy wysłali już zawiadomienie do polskiego Transportowego Dozoru Technicznego oraz KE, że ich zadaniem homologacja dla Smart Kid Belt została wydana błędnie. Ten wniosek uruchomił działania w ramach rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2018/858 z dnia 30 maja 2018 r. To dyrektywa, którą przyjęto po aferze dieselgate i pozwala składać wnioski w sprawie produktów o niezgodność z deklarowanym spełnianiem norm. Komisję Europejską może dzięki prowadzonym w jej ramach postępowania np. unieważnić homologację dla produktu.

Krzysztof Markowski z Smart Kids S.A. wytropił jednak znów nieortodoksyjne podejście prawne. Możliwość składania wniosków uruchamiających wspomnianą dyrektywę zaczynała się dopiero 1 września 2020 r. Tymczasem holenderski wniosek do KE wpłynął wcześniej. – Jak można było złożyć wniosek, na który pozwala dyrektywa, która jeszcze nie zaczęła być stosowana? Trudno to pojąć – mówi Markowski.

Medialna akcja ADAC zatrzymana przez sąd

Niezależnie od zakulisowych działań prawnych, we wrześniu ubiegłego roku przeciw Smart Kid Belt otworzono też otwarcie front medialny. ADAC – niemiecka organizacja – opublikowała film z testu polskiego produktu. Test został przeprowadzony wspólne z holenderską organizacją Consumentenbond. Informacja ADAC ostrzegała klientów przed stosowanie Smart Kid Belt – sugerowano, że pas naciska wówczas na brzuch dziecka i może też być za blisko jego szyi.

Porównano polski produkt z fotelikiem samochodowym. Tu jednak pojawił się ciekawy zabieg, którego zwykli klienci nie byli w stanie rozszyfrować. Do zderzenia w foteliku użyto lżejszego i mniejszego manekina Q3 (15 kg) a w zderzeniu ze Smart Kid Belt – manekina Q6 (22 kg).

Kadr z filmu niemieckiej organizacji ADAC, na podstawie którego ostrzegano medialnie przed polskim produktem Smart Kid Belt. Widać na nim, że w foteliku z lewej umieszczono mniejszy i lżejszy manekin Q3 (15 kg), a w polskie urządzenie z prawej zapięto większy i cięższy manekin Q6 (22 kg). Tego jednak zwykły konsument i odbiorca mediów nie jest w stanie wychwycić

– Myślę, że nie trzeba być ekspertem, żeby od razu zrozumieć, że w przypadku cięższego manekina pas musi wbijać się bardziej, a więc porównanie jest nie proporcjonalne – mówi Markowski. – . Kolejnym rzekomym argumentem przeciwko SKB miał być wijący się w szyje pas ale i w tym przypadku możemy bez problemu zauważyć, że pas tak samo wbija się w przypadku poprawnie zainstalowanego fotelika – dodaje i zaznacza: – Znów dowodem na rzekome niebezpieczeństwo naszego produktu jest film. Nic więcej. Żadnych danych z czujników. Ja wiem, dlaczego. Na stopklatce tego filmu ADAC widać, że nasz Smart Kid Belt został źle zapięty. Czy zrobiono to celowo? – pyta.

Choć był to tylko film, który wysłano do mediów, Smart Kid Belt zauważył problemy na rynku. Do producenta zwracali się dystrybutorzy z innych krajów, byli zaniepokojeni.

Przedstawiciele Smart Kid S.A. uznali, że pora walczyć przed sądem. Wystąpili z pozwem przeciw Consumentenbond i wytoczyli Holendrom sprawę o „zapobieganie i zwalczanie nieuczciwej konkurencji”.

23 lutego Sąd Okręgowy w Warszawie wydał postanowienie w tej sprawie. Sąd udzielił polskiej firmie zabezpieczenia roszczenia na czas trwania postępowania – nakazała Consumentenbond usunięcie informacji o teście Smart Kid Belt zamieszczonej na ich stronie oraz usunięcie takiego materiału opublikowanego w serwisie YouTube. To nie wszystko. Sąd nakazał też Consumentenbond „zaniechania posługiwania się jakimikolwiek informacjami stanowiącymi wnioski z testu przeprowadzonego przez pozwanego Consumentenbond z siedzibą w Den Haag lub na jego zlecenie, które zostały pierwotnie rozpowszechnione w materiałach zamieszczonych na wyżej wskazanych stronach internetowych w dniach 7 i 8 września 2020 r.”.

Taka informacja została ze strony Consumentenbond usunięta. Natomiast w witrynie ADAC wciąż ostrzeżenie jest widoczne razem z filmem z tego testu.

Postępowanie KE w ramach dyrektywy „non compliance” jeszcze się nie rozpoczęło. I to musi zastanawiać. Gdyby Komisja była pewna swych racji, procedurę zapewne rozpoczęłaby już po zgłoszeniu Holendrów. Być może dodatkowy „problem” KE ma z tą sprawą po tym, jak polski producent ujawnił, że jeden z urzędników zajmujący się sprawą Smart Kid Belt występował w materiałach reklamowych jednej z marek fotelików samochodowych?

Z pewnością sprawa Smart Kid Belt powinna zmusić nas do zadania sobie ważnego pytania: czy na rynku urządzeń do bezpiecznego przewożenia dzieci samochodami naprawdę liczy się bezpieczeństwo dzieci?

Łukasz Zboralski