Connect with us

Społeczeństwo

Samorządowcy w Polsce stają po stronie piratów, za granicą władze piratów pouczają w spotach

Opublikowano

-

W Nowym Sączu i Piotrkowie Trybunalskim władze publicznie „odcinają się” od systemów, które zaczęły tam łapać kierowców jadących na czerwonym świetle, a Tychy zrobiły trzy spoty, w których pouczało ofiary wypadków a nie sprawców. Na świecie robi się to inaczej. Australijczycy wypuścili niedawno spot skierowany do sprawców – kierowców, którzy jadąc na czerwonym powodują wypadki

Wczoraj napisaliśmy o wpadce prezydenta Nowego Sącza. Ludomir Handzel postanowił po raz kolejny wstawić się za kierowcami ze swojego miasta, którzy przyłapywani są na tysiącach wykroczeń dotyczących przejeżdżania za sygnalizator na czerwonym świetle. Mimo tłumaczeń CANARD, samorządowiec nagrał film i poddawał w wątpliwość prawidłowość działania rejestratorów – w tym czasie za jego plecami na filmie widać było kierowców jadących… na czerwonym świetle.

Nie tylko ten samorządowiec nie chce zrozumieć i przedstawić we właściwy sposób systemów, które instalowane są w miejscach, gdzie dochodzi do dużej liczby wypadków (takim miejscem, wybranym na podstawie danych o wypadkach przez Instytut Transportu Samochodowego było właśnie rondo w Nowym Sączu).

Tydzień temu na oficjalnej stronie internetowej urzędu w Piotrkowie Trybunalskim pojawił się tekst zatytułowany „Kamery Red Light to nie pomysł miasta„. Tekst składa się w sumie z trzech akapitów, w którym w każdym powielono to samo – a mianowicie odcinanie się urzędników od związku z systemem karzącym kierowców. „Od kilku tygodni Generalny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD) podgląda „wyczyny” kierowców na (niebawem dwóch) skrzyżowaniach wzdłuż trasy W-Z. To rezultat instalacji systemu Red Light. Urząd Miasta nie miał nic wspólnego z tą inicjatywą” – piszą urzędnicy z Piotrkowa.

Bywa i jeszcze gorzej. Urzędnicy z Tych na miejskim profilu na Facebooku opublikowali już serię trzech spotów, w których… przestrzegają nie sprawców wypadków w mieście, ale ich ofiary. W jednym z filmów pokazano nieprawidłowo dojeżdżającego do przejścia kierowcę miejskiego autobusu, który przestrzegał swoje potencjalne ofiary, że może z nich „zrobić marmoladę”.

W Australii nie pouczają ofiar, pouczają kierowców jadących na czerwonym

Na świecie robi się to zupełnie inaczej niż w polskich samorządach. Australijczycy ze stanu Victoria (w którym jako pierwszym na świecie wprowadzono obowiązek jazdy w pasach bezpieczeństwa w 1970 r.) mają znakomitą agencję ds. bezpieczeństwa drogowego – TAC (Transport Accident Commision). Ich kampanie docierają nie tylko do mieszkańców, ale oglądane są na całym świecie. Tak było np. z kampanią, w której zabawili się w skonstruowanie ciała człowieka w taki sposób, by mógł przeżywać wypadki, czyli pokazali, jak w rzeczywistości kruche jest nasze ciało. Grahama można poznać na tej stronie internetowej.

Z Australijczyków kopiowano nawet (choć bez ich wiedzy, niestety) w Polsce. Klip z kampanii sprzed lat „10 mniej zwolnij” był dokładną kopią australijskiego spotu TAC. Ujawniliśmy to w brd24.pl w 2014 roku opisując przywłaszczenie sobie intelektualnej pracy.

Dwa miesiące temu australijski TAC opublikował spot dokładnie o tym, czego tak boją się polscy samorządowcy z Piotrkowa i Nowego Sącza – czyli o kierowcach łamiących prawo i jeżdżących na czerwonym świetle. Na początku filmu podkreślono, że w latach 2021-2022 stan odnotował 1,3 miliona wykroczeń związanych z prędkością i przejeżdżaniem na czerwonym świetle (tu ważna wskazówka: rejestrowane wykroczenia oznaczają, że działają sankcje dla kierowców, a spot ma tylko dopomóc niektórym zrozumieć, dlaczego są za to kary -a nie, jak często bywało w Polsce, zamiast nadzoru i kar produkowano spoty i liczono, że to powstrzyma kierowców przed łamaniem prawa).

TAC podkreśla też we wstępnie, że uznał iż jest to okazja do „wycelowania w tych, którzy dokonują wykroczeń” – bo chce komunikować o zagrożeniach tym, którzy „najbardziej muszą tego wysłuchać”.

W spocie wykorzystał prawdziwe historie. Jest Claire, w którą wjechał kierowca jadący na czerwonym świetle. Doznała urazu mózgu i była w śpiączce przez trzy tygodnie. Jest Robiie, który miał czołowe zderzenie, gdy jechał szybko samochodem i połamał sobie kręgosłup. W końcu jest też Mark, człowiek ze służby SES, który dociera do poszkodowanych w wypadkach i ze łzami w oczach opowiada o zagapionym w telefon młodym kierowcy, w którego samochodzie na miejscu zastał troje zmarłych na miejscu w wieku 18 lat. „To naprawdę nie jest tego warte” – mówi Mark z prawdziwymi łzami w oczach.

Nikomu w Australii nie przyszło na myśl to, co tyskim urzędnikom – i co z ochotą w Internecie wciąż podchwytują kierowcy z Polski – by pouczać Claire, że może za słabo uważała, że dała się potrącić kierowcy jadącemu na czerwonym.

Na końcu hasło spotu jest też wyraźne: „Drogi kierowco… mandat nie jest najgorszą rzeczą, która może ci się przytrafić” (znów – mandat i karanie za wykroczenia jest oczywistością, a spot tylko tłumaczy, dlaczego kary są konieczne).

Tego wszystkiego w Polsce musimy jeszcze nauczyć, przede wszystkim samorządowców, bo kampanie rządowe wychodzą nam już całkiem nieźle.

Łukasz Zboralski